DZIENNIKI Z PODRÓŻY – TYDZIEŃ 5

Nie przedłużam, bo jak zwykle poniosło mnie przy opisywaniu tego co tam u nas za oceanem słychać. Zapraszam na piątą odsłonę dzienników z podróży prosto z Australii!

Poprzednie relacje z naszego pobytu w Australii znajdziecie tutaj:


DZIEŃ 29 – 26.07.2017

Dzień rozpoczynamy dosyć wcześnie, żeby od rana uwinąć się z obowiązkami, bo na popołudnie przygotowałam dla nas małą atrakcję. Więc kończę tutorial z Illustratora na You Tubie, wysyłam wiadomości na flatmates, aby poumawiać nas na oglądanie mieszkań, Arek aplikuje o prace, jemy szybki obiad i wskakujemy na rowery. Oczywiście korzystam z genialnej, zimowej pogody i w 26 stopniach wygrzewam się na słoneczku pracując.

Nic się nie zmieniło, górki jak stały tak stoją i przyprawiają nas o szybszy oddech. Pewnie gdybym musiała pod nie wjeżdżać w mojej szczytowej formie, gdy na spinning chodziłam dwa razy w tygodniu, ani bym się nie zająknęła z bólu. Teraz jednak forma leży i kwiczy, a wraz z nią ja po ostrych podjazdach, które napotkaliśmy w drodze do Queen’s Parku w Ipswich.

Maleńki park-zoo ukryty pomiędzy palmami i innymi egzotycznymi drzewami, których nazw nie znam, stanowi dom dla setek gatunków zwierząt, które postanowiliśmy dziś popodglądać. Są kangury, mniejsze i większe (jeszcze nie widziałam, żadnego małego w torbie mamy!), jaszczurki, węże, trudne do zidentyfikowania ptaki, papugi, psy dingo, ale gwiazdą dnia zdecydowanie został przesłodki wombat. Podobno są blisko spokrewnione z koalowatymi i stąd moja miłość od pierwszego wejrzenia. Ten, którego widzieliśmy to wombat australijski, który jest gatunkiem zagrożonym (dziś prawdopodobnie żyje wyłącznie 70 osobników tego gatunku), gdyż przez lata pozyskiwano go na futro…

To był fajny spacer, ale pod koniec wizyty, jak zawsze naszła nas mocna nostalgia dotycząca tego, że powinniśmy oglądać te zwierzaki w ich naturalnym środowisku, a nie w zoo…

W drodze powrotnej (większość drogi z górki, huraaaa!) wstępujemy do Colsa (jednego z trzech największych sieci supermarketów w Australii, poza Colsem mamy Woolwortha i IGA). Dziś na kolację będzie zdrowo i kolorowo – prosta i szybka sałatka z falafelami. Stajemy się powoli nudni, ale wieczór upływa nam na nauce. Korzystamy z tego, że pewnie po przeprowadzce do Brisbane trudno nam będzie wygospodarować czas na naukę, bo jesteśmy strasznie spragnieni poznawania nowych zakamarków tego miasta. Poza tym, po 4 miesiącach powrócę do pracy na etat!

DZIEŃ 30 – 27.07.2017

Kolejny męczący dzień przed nami. Jesteśmy umówieni aż w 5 miejscach na oglądanie mieszkania. Jak to mówią, do trzech razy sztuka, więc mocno liczę, że dziś uda nam się znaleźć miejsce, które przez kilka następnych miesięcy będziemy nazywać domem. Adresy rozsiane są po kilku dzielnicach, więc to będzie bardzo intensywny dzień.

No, ale nie ma co narzekać, jedziemy! Albo chciałoby się powiedzieć: pojechalibyśmy, gdyby nie to, że autobus spóźnił się o 15 minut… Tak więc pierwsze spotkanie musimy przełożyć, bo po prostu nie zdążylibyśmy dojechać. Potem jednak idzie już gładko. Przemieszczamy się w miarę sprawnie, pieszo albo na rowerkach, tylko w jednym punkcie decydujemy się na pierwszą przejażdżkę miejskim promem, który w kilka minut przeprawia nas na drugą stronę rzeki.

O 16 oglądamy ostatnie miejsce, w którym jak się okazuje są wyłącznie jednoosobowe pokoje, mimo, że jak byk w wiadomości pisałam, że szukamy dwójki dla pary… No cóż. Jaki jest więc wynik naszych poszukiwań? Dwa pierwsze i ostatnie totalnie odpadają, jednak znalazły się dwa, które mocno nas interesują. Pierwszy domek znajduje się w cichej, ale niezwykle uroczej dzielnicy Auchenflower. Duży ogród, taras, grill, jasny pokój, a przede wszystkim niesamowicie ciepła dziewczyna, która tam mieszka. Ma jeszcze jedną kandydatkę, więc musimy poczekać na decyzję… Już jeden casting przegraliśmy, zobaczymy jak będzie tym razem.

Drugą opcją jest stosunkowo droższy pokój, w odnowionym i położonym znacznie bliżej miasta domku w dzielnicy Spring Hill. Wszystko nam się tu podoba, jedynie obawiamy się, że będzie nam tu brakowało tej domowej atmosfery, która tak nam przypadła do gustu w pierwszym miejscu. Cóż, decydujemy, że poczekamy na odpowiedź z Auchenflower, a jak nie przejdziemy selekcji to bierzemy Spring Hill. Mocno nam zależy, żeby przeprowadzić się w sobotę lub w niedzielę, bo w poniedziałek zaczynam pracę, a z Ipswich nie miałabym jak się do niej dostać.

Zachód słońca przy stadionie Suncorp w Brisbane

Na wieczór jesteśmy umówieni z Dominiką, która jest tutaj już ponad pół roku i na którą natrafiłam zupełnie przypadkiem w sieci. Dominika prowadzi bloga o uroczej nazwie Dominika się wymyka, gdzie dzieli się swoimi wrażeniami i spostrzeżeniami dotyczącymi Australii. Spotykamy się pod Brisbane Wheel (koło przypominające nieco London Eye, ale zdecydowanie mniejsze) i decydujemy się na noodle i zimne piwko w odbywającym się właśnie Noodle Night Market. Tak jak się spodziewałam rozmowom nie ma końca. Przenosimy się w pewnym momencie do jednego z barów na głównej ulicy South Banku. Mam nadzieję, że to nie było nasze ostatnie spotkanie!

DZIEŃ 31 – 28.07.2017

Od rana czekamy jak na szpilkach na wiadomość od C., dziewczyny, która ma do wynajęcia ten fajny pokój w Auchenflowers. Próbujemy zająć myśli, pracujemy, czytamy, opalamy się. Po cichu liczę, że już jutro przeprowadzimy się do nowego miejsca, więc odrobinę sprzątam, pakuję, kręcę się po ogrodzie.

Wieczorem siadamy wspólnie z naszą gospodynią do kolacji i właśnie wtedy dostaję upragnioną wiadomość: możemy się wprowadzać!!! Kamień spadł nam z serca, kolejna dobra wiadomość.

DZIEŃ 32 – 29.07.2017

Wstajemy skoro świt i razem z naszą znajomą o 7 stajemy na starcie parkrun’u, który odbywa się w pięknie położonym parku nieopodal Ipswich. Oczywiście trasa jest pełna pagórków, ale to przecież oczywista oczywistość. Dzień jest piękny, mimo, że nieco chłodny to poranna mgła powoli opada, słońce wygląda zza horyzontu i powoli, powoli zaczyna przygrzewać. Biegnie mi się wyjątkowo dobrze i kończę bieg z drugim miejscem w kobiecej kategorii i pierwszym w swojej kategorii wiekowej. Taka miła wiadomość z rana przyprawia mnie o jeszcze więcej energii.

Wracamy do domu, ogarniamy się, pakujemy, sprzątamy. Z nostalgią patrzę na przecudowny widok z naszego pokoju, który wygląda prosto na ogród i moje ukochane palmy. Ostatnie chwile spędzamy wszyscy razem w ogrodzie, na leżakach.

Staliśmy się ekspertami w ekspresowym pakowaniu, więc chwila moment i już jesteśmy z wszystkimi tabołkami w pociągu do Brisbane. Wchodzimy do naszego nowego domu i cieszymy się jak dzieci, że nareszcie mamy swój kąt. Kilka ostatnich miesięcy było dla nas totalnie nowym doświadczeniem, bo ciągle żyliśmy na walizkach. Nawet za bardzo nie mieliśmy gdzie i kiedy się rozpakować. Cieszymy się, że ten mały domek w Auchenflower (dzielnicy Brisbane) będzie naszym miejscem przez co najmniej kilka miesięcy.

Ale nie rozczulamy się, rzucamy torby i lecimy na zakupy. Lodówka pusta, więc trzeba zrobić małe zapasy. Przy okazji planujemy spacer po Paddington i jakiś późny lunch. Właśnie za tym tęskniłam! Za tym, aby powłóczyć się po mieście, spróbować jakiś dobroci, zajrzeć do second handów, pogadać i nie martwić się długim powrotem do domu. Jak chciałam tak zrobiłam i popołudnie spędzamy totalnie slow. Paddington to naprawdę świetna dzielnica pełna kawiarnii, knajpek i ciekawych vintage shopów i sklepów ze zdrową żywnością. Na pewno będziemy tu często wracać.

Wegański 'burger’ w Remy’s
Remy’s
The Paddington Antique Centre

Kiedy wreszcie docieramy do domu nie mamy siły na nic więcej niż winko i nowy serial w nowym, ekstremalnie wygodnym i wielkim łóżku. Zaczęliśmy oglądać Animal Kingdom i zapowiada się całkiem nieźle!

DZIEŃ 33 – 30.07.2017

Oboje doszliśmy do wniosku, że czas wrócić do regularnej aktywności fizycznej, bo przez ostatni miesiąc mocno zaniedbaliśmy ruch. Z dietą też nie jest rewelacyjnie, ale w sumie nie aż tak źle. Więc niedzielny poranek to idealna pora na to, aby wypróbować nowe trasy biegowe w nowej okolicy. Do rzeki mamy niecały kilometr, więc zmierzamy właśnie tam. Ktoś sprytnie wymyślił malowniczą trasę nad rzeką, która ciągnie się od Auchenflower aż do samiutkiego centrum miasta. Jest tu miejsce zarówno dla spacerowiczów jak i biegaczy i rowerzystów. A widok powala!

Dziś robię wolniutkie 6 kilometrów na rozruszanie, a potem próbuję swoich sił na siłowni na świeżym powietrzu, która jest na trasie do domu. Ufff! Dałam radę! Teraz szybkie rozciąganie, prysznic i lecimy z naszą nową współlokatorką na targ żywości organicznej. Northey Street City Farm Organic Market to targ organizowany co niedzielę w pięknym miejscu. Są tu ogrody, w których znajdziemy mnóstwo warzyw, ziół, owoców, ale również aktywności dla dzieci na świeżym powietrzu, zdrową żywność (udało mi się dorwać kaszę jaglaną, której nigdzie nie mogłam znaleźć!), kawiarnie na kółkach, no i oczywiście farmerów z mnóstwem sezonowych owoców i warzyw. Mamy nareszcie okazję pogadać na spokojnie z naszą nową współlokatorką, a także poznać jej przyjaciół. Czas nam upływa błogo, zajadamy pyszny dal i potrawkę z fasoli i ziemniaków, a także popijamy ziołową herbatkę. Wszystkich ogarnia błogie lenistwo.

Tego tu osobnika w Australii określa się pieszczotliwie 'bin chicken’

Po dobrych dwóch godzinach jedziemy do domu znajomych C., gdzie zajadamy się pysznym chlebem z tempehem, awokado, marchewką i szpinakiem. Kiedy nareszcie docieramy do domu rozpakowujemy walizki i odrobinkę urządzamy nasz pokój. Wprawdzie szafa ma dopiero dojechać, ale i tak czujemy radość z samego faktu, że ubrania nie kiszą się już w torbach.

 

A skoro mowa o kiszeniu to Arek ostatnio próbował pierwszy raz kimchi i tak mu zasmakowało, że podjął próbę w domu. Mam nadzieję, że efekt będzie powalający!

DZIEŃ 34 – 31.07.2017

Pierwszy raz od kilku miesięcy poniedziałek ma dla mnie znaczenie. Od marca byłam bezrobotna (z wyboru!) i dni tygodnia nie do końca miały dla mnie znaczenie. Piątek mogłam mieć codziennie! Aż tu nadszedł moment, że trzeba ustawić budzik na 6, zorganizować sobie lunch do pudełka, złapać transport i pojawić się równo o 8:30 w nowej pracy. Motyle w brzuchu szaleją, ekscytacja miesza się ze stresem. Przyznam, że bardzo tęskniłam za rutyną, która nadaje rytm poszczególnym dniom w tygodniu.

Pierwszy dzień w pracy mija mi niezwykle szybko, poznaję team, który jest całkiem spory i dostaję też mnóstwo materiałów do przeczytania. Zapoznaję się z polityką biura, podsłuchuję koleżanki z jakimi zapytaniami i zadaniami muszą sobie codziennie radzić. Ale od pierwszych chwil czuję to miejsce i czuję dobre wibracje.

Sporo z Was pytało mnie czym będę się zajmować więc krótko tylko odpowiem, że dostałam pracę przez agencję i na razie mam umowę na 2 tygodnie z możliwością przedłużenia. Pracuję w Queensland Government w Housing and Public Work Department, a moja pozycja to Housing Officer. W Cambridge robiłam podobne rzeczy, jednak zdecydowanie na mniejszą skalę, bo pracowałam na Uniwersytecie, gdzie zarządzaliśmy ok. 500 mieszkaniami, podczas gdy tutaj mieszkań socjalnych zarządzanych przez moje biuro jest 4 000. Ale lubię wyzwania i widzę, że naprawdę sporo mogłabym się tu nauczyć.

Powrót do domu z pracy

DZIEŃ 35 – 01.08.2017

Nigdy bym w to nie uwierzyła, ale pobudka o 6 wcale nie jest taka straszna. Ambicjonalnie podchodzę do tego nowego doświadczenia jakim jest praca w sektorze publicznym. To praca, która wywiera realny wpływ na jakość życia wielu ludzi. Co mega mnie zaskoczyło, ludzie u mnie w pracy są niesamowicie uprzejmi, mili, sympatyczni, a przy tym profesjonalni i wyluzowani.

Dziś w pracy dostaję już proste zadania, które pozwalają mi lepiej zrozumieć obowiązki, które niedługo będę musiała wykonywać samodzielnie.

Moje biuro znajduje się nieco na północy Brisbane i jest położone zaraz obok (podobno) drugiego co do wielkości centrum handlowego w Australii. Matko, wiecznie się gubię w tym kolosie! W przerwie na obiad wyskakuję do sklepu, w którym zaopatruję nas w żelazko i garnki. Hej, ho przyziemne rzeczy też tu nas dosięgają. Porada wprost od miejscowych: rzeczy do domu najtaniej można dostać w sieciach sklepów Target i Kmart. Wybieram najtańsze rzeczy i za żelazko płacę $7,50, a za zestaw 3 garnków $12,00.

Po powrocie do domu zapalamy urocze lampki na tarasie i w towarzystwie C. i jej znajomej zjadamy kolację, plotkujemy i planujemy parapetówkę. Będzie się działo, coś czuję!


Trudno mi uwierzyć, że to już sierpień! Podobno lipiec to najzimniejszy miesiąc w Australii, więc cieszę się w takim razie, że już jest za nami. Cudownie, że teraz dni będą coraz dłuższe i coraz cieplejsze. Ciekawie będzie obserwować w tym czasie pogodę w Polsce. Korzystacie z upałów? Jak Wam mija lato?

 

 

 

Categories Australia świat zwiedź ze mną świat

About

Wciąż szukam swojego miejsca na ziemi. Mieszkałam prawie rok we Włoszech, potem 4 lata w UK w przepięknym Cambridge. Kolejne dwa lata spędziłam w Australii gdzie spełniałam swoje podróżnicze marzenia. Teraz wywiało mnie na mroźną północ Norwegii, gdzie znów odkrywam uroki życia w rytmie slow. Przeżywam ogromną fascynację minimalizmem, ideą slow life, a więc i slow travel. Kocham zieloną herbatę i dobrą książkę. Chętnie opowiem Wam jak zmieniam swoje życie i otaczającą mnie rzeczywistość.