Ostatnio nie piszę. Nie dlatego, że nie chcę. Chyba bardziej dlatego, że nie umiem. Siadam przed klawiaturą, a myśli w głowie pędzą. Nie mogę ich uspokoić. Może to dlatego, że tak długo nie pisałam, a tematów w głowie ilość niewyczerpana?
No i nie piszę. Choć chcę.
Chcę napisać o naszych balijskich i australijskich przygodach. Chcę napisać, o tym jak się zmieniam. Jak ten wyjazd na drugi koniec świata zmienił mnie i to jak postrzegam życie. O tym jak czuję, że nie pasuję. Myślę czasami o powrocie do Polski, ale nie mieszkałam tam od prawie 7 lat. Nawet nie wiem co to znaczy mieszkać, żyć i pracować w naszej ojczyźnie. Boję się że już nie pasuję do moich znajomych i przyjaciół zostawionych w kraju. Mamy inne spojrzenie na świat, na problemy, z którymi radzimy sobie w inny sposób. Bo ja od rutyny próbuję uciekać. Próbuję tworzyć świat w drodze, w którym mi wygodnie.
Nie pasuję też tutaj. Wiem, że jestem tu na chwilę więc czuję, że jedną nogą już tu nie przynależę. Wyjeżdżam. I to całkiem niedługo. I tak jak prawie 2 lata temu na myśl o nieznanym dostawałam ataków paniki, nie spałam, bałam się tego co przyniesie Australia tak teraz obawiam się jedynie gdzie wylądujemy. Bo że będzie dobrze to już wiem.
Chcę pisać o pięknych miejscach, które odwiedzamy. O cudownych ludziach, których poznajemy. O tym, że życie w Australii to może nie bajka mlekiem i miodem płynąca, ale przygoda, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że przyjaciół można spotkać wszędzie.
Gdyby nie ten wyjazd nie wiedziałabym, że natura potrafi tak zaskakiwać. I że ogromne pająki i węże wcale nie czyhają na każdym kroku żeby zaatakować przybyszów z Europy. Nie głaskałabym koali, nie skakała z radości na widok kangurów, nie zachwycała się delfinami, żółwiami i wombatami. Może życie byłoby niepełne bez podróży.
Może nie byłam w niezliczonej ilości krajów, ta lista jak na podróżnika jest dosyć skromna. Co jednak czuję sprawia, że nasze podróże są wyjątkowe to to, że przeżywamy je całymi sobą. Na spokojnie, próbujemy się wtopić w tłum, poczuć jak żyją miejscowi, zwolnić, odłożyć telefony na bok i po prostu być. Rok we Włoszech, cztery lata w Anglii i prawie dwa lata w Australii. Wyjeżdżając, w każdym z tych krajów zostawiliśmy naszą nową rodzinę. Tak rodziły się przyjaźnie, głębokie więzi.
Przyjeżdżając tu bałam się, że odkładam pewne ważniejsze rzeczy na bok – pisałam o stabilizacji, bezpieczeństwie. I od tamtej pory przestałam myśleć w takich kategoriach. Bo nawet nie potrafię zdefiniować czym dla mnie byłaby stabilizacja. Bałam się, że coś tracę, strach mi towarzyszył każdego dnia. Bałam się że tracę coś lepszego, czego nie potrafiłam nawet ubrać w słowa. Absurd.
Zdałam sobie sprawę, że w życiu trzeba dokonywać wyborów. Że nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Choć w wielu przypadkach wiele spraw da się ze sobą połączyć, ułożyć plan, w którym jest miejsce zarówno na bezpieczeństwo, rozwój, dobrą pracę jak i podróże i realizację marzeń. Wiele par potrafi też pięknie wpleść w te plany macierzyństwo. Australia to jest dla mnie ogromna lekcja życia, bez niej nie byłabym tą osobą, którą jestem teraz. Wiem, że szczęście można odnaleźć wszędzie.
Niedługo znów ruszamy dalej. W kolejne nieznane. By znów nauczyć się czegoś nowego, poznać nowych ludzi i sprawdzić czy aby tam nie czeka na nas wymarzone miejsce do życia. I chcę o tym pisać, dzielić się, przeżywać po raz kolejny wstukując litery w klawiaturę.