Po przerwie wracam do Was z serią wpisów z kategorii blogerskich opowieści. Dziś przed Wami Klaudia Kołdras, której bloga znalazłam przez totalny przypadek.
Przeczytałam jeden tekst, potem drugi, potem zajrzałam na Instagrama i totalnie przepadłam. Zostawiłam u Klaudii komentarz i od tamtej pory jesteśmy w mniej lub bardziej regularnym kontakcie. Jedno spojrzenie wystarczyło żeby stwierdzić, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Dlatego z tak ogromną radością zostawiam Was dziś z Klaudią i jej piękną opowieścią o życiu, blogowaniu, podróżowaniu i byciu świadomą kobietą.
Cześć! Opowiedz nam proszę o sobie. Kim jesteś, co robisz na co dzień?
Cześć! Jestem Klaudia i od ponad dwóch lat mieszkam w północnej Norwegii, a konkretnie, w malowniczej miejscowości Bodø. Przyjechałam tutaj zaraz po skończeniu studiów licencjackich z ekonomii w moim ukochanym Trójmieście, a pochodzę z centralnej Polski. Mieszkam razem z moim narzeczonym i powoli próbuję układać sobie tutaj życie, co łatwe wcale nie jest. Skończyłam roczne studia związane z językiem norweskim i kulturą tego kraju na lokalnym uniwersytecie NORD, które sprawiły, że wreszcie przełamuję się do komunikowania po norwesku. W Norwegii dorabiam jako kelnerka, choć ostatnio dostałam pracę w przeuroczej kawiarni. To miejsce było moim ulubionym, odkąd przyjechałam do Bodø, dlatego radość jest podwójna. Sporą część czasu wolnego poświęcam prowadzeniu bloga, co przeplatam również z fotografią. Jestem także fanką jogi i innych aktywności, choć od dawna uczę się odpuszczania, przede wszystkim sobie samej. Od 2,5 roku bliski jest mi wegański styl życia, ale nie lubię określać siebie 100% weganką, bo nią nie jestem. Mam głowę pełną marzeń, ale staram się być “tu i teraz”, nie wychodząc zbyt daleko w przyszłość oraz czerpać radość z mojego zwykłego życia.
Skąd pomysł na bloga i wpisy, w których zabierasz swoich czytelników w podróże razem z Tobą?
Od razu zaznaczę, że mój blog nie jest stricte podróżniczy. Podróże stanowią tylko część wpisów, które można na nim znaleźć, ale… jest to element niesamowicie dla mnie ważny. Sam blog powstał z potrzeby szerzenia idei, że zwykłe życie to coś wyjątkowego i wcale nie musi być ono przeciętne. Tak naprawdę wszystko zależy od tego, jak zareagujemy na różne sytuacje, które spotykają nas w życiu, a także w podróży! Naprawdę, nikt nie ma idealnie. Jak to mówią, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, prawda?
Muszę przyznać, że w ciągu ostatnich lat, sama przeszłam ogromną transformację, jeśli chodzi o styl podróżowania. Uznałam, że naprawdę warto dzielić się z innymi moim podejściem do odkrywania świata. Wierzę, że uda mi się kogoś zainspirować do tego, by najpierw odkrył… jak on chce podróżować. Nie lubię niczego nikomu narzucać i tak też staram się opowiadać o moich podróżach. Niesamowite dla mnie jest to, że relacja z mojej podróży, będzie zupełnie inna niż osoby, która odwiedzi nawet to samo miejsce. Każdy ma do przekazania coś innego, ja również. Bardzo lubię opowiadać przede wszystkim o uczuciach i przeżyciach, jakie towarzyszyły mi podczas wizyty w danym miejscu.
Jak przygotowujesz się do podróży? Inspirujesz się treściami na innych blogach, zasięgasz opinii znajomych czy tradycyjnie zerkasz do przewodników? A może zdajesz się na żywioł i nie przygotowujesz się do podróży?
Podróże praktycznie zawsze organizujemy i planujemy na własną rękę. Nieważne, czy jest to wyprawa do innego kraju, a może odkrywanie Norwegii, którą mamy na wyciągnięcie ręki.
Najczęściej zaczyna się od biletów lotniczych (chyba że podróżujemy autem), później szukamy mieszkania, posiłkując się głównie ukochanym Airbnb, ewentualnie booking.com, gdzie również można trafić na świetne zniżki i perełki. Nie da się ukryć, że każda podróż jest dla mnie mocno związana… z jedzeniem. Uwielbiam smakować nowych rzeczy, odkrywać miejsca, gdzie można zjeść niesamowite, roślinne jedzenie. I to właśnie od tego zaczynam. Z pomocą zawsze przychodzi mi aplikacja Happy Cow, która zbiera w jednym miejscu knajpki, w których znajdziemy wegańskie czy wegetariańskie opcje. To dla mnie bardzo ważny element, nie wiem jak Ty, ale ja głodna nigdzie się nie ruszam!
Oczywiście, że zerkam na relacje innych blogerów i właśnie je lubię najbardziej! Najczęściej zbieram z kilku relacji to, co wydaje mi się najistotniejsze, ale nigdy nie staram się nikogo kopiować. Szczerze? Już nie raz przekonałam się, że przed całym wyjazdem, warto przygotować jedynie ogólny zarys atrakcji czy miejsc, które chcemy odwiedzić. Reszta i tak wychodzi w trakcie. Ja bardzo lubię planować każdy dzień osobno na wieczór przed, już na miejscu.
Najczęściej właściciele mieszkań z portalu Airbnb to ludzie niesamowicie otwarci i pomocni. Właśnie od nich zdobywam często świetne informacje i wskazówki, gdzie warto zjeść, co zobaczyć, a jakich miejsc lepiej unikać. Każda odbyta podróż nauczyła mnie, że to te spontaniczne sytuacje wspominam z największym sentymentem. Dodatkowo jestem typem człowieka, któremu zawsze musi się coś przytrafić. Niestety, zdarzają się również małe wypadki… Pamiętam, gdy będąc na Malcie, uderzyła w nas silna fala, kiedy staliśmy na przybrzeżnych skałach i próbowaliśmy robić zdjęcia. Z tego wypadku wyszłam nieco poobijana, moja lustrzanka nadawała się do wyrzucenia, ale na szczęście obyło się bez poważniejszych obrażeń i udało się uratować zdjęcia zrobione w trakcie całego wyjazdu. Fala porwała buty Mateusza i mój kapelusz, a domu wracaliśmy skuterem, przemoczeni do suchej nitki, śmiejąc się i płacząc przez łzy. Ten dzień miał wyglądać zupełnie inaczej, ale czy dało się to przewidzieć? Musimy być gotowi na różne scenariusze, nawet te mniej przyjemne.
Jeśli mogę coś jeszcze dodać, podkreślę, że nie warto zbyt mocno sugerować się zdjęciami i opisami niektórych miejsc czy atrakcji znalezionych w internecie. Często jest tak, że dane miejsce na zdjęciu wygląda, jak z bajki, a rzeczywistość… no właśnie. Daje wiele do życzenia. Przekonałam się o tym nie raz i nauczona doświadczeniem, nie buduję w swojej głowie zbyt wygórowanych oczekiwań wobec danego miejsca. Podobnie jest z wynajmowanymi mieszkaniami. Obecnie wielu właścicieli zleca to zadanie specjalistom od fotografii wnętrz, którzy, nawet szare i niewielkie wnętrze, potrafią przemienić w jasne, przestronne mieszkanie rodem z Pinteresta. Polecam dokładnie czytać opisy i opinie innych osób. Szczególnie te ostatnie są najbardziej pomocne.
Czy słyszałaś o idei „slow travel”? Identyfikujesz się z podróżowaniem w rytmie slow? Jesteś typem osoby odhaczającej atrakcje turystyczne czy raczej zbaczasz z wytyczonych ścieżek? A może szukasz czegoś pomiędzy?
Pewnie, że tak! Moje ostatnie podróże były mocno z nią związane. Wiele osób myśli, że slow travel zarezerwowane jest dla jakiegoś wąskiego, elitarnego grona osób, które wie, jak to robić. To przezabawne, bo tak naprawdę, nie ma żadnych, żelaznych zasad mówiących, jak podróżuje się w rytmie slow. To jest kwestia zupełnie indywidualna. Napiszę więcej, jeśli jesteś osobą, która uwielbia biegać z przewodnikiem i odhaczać z wywieszonym jęzorem jak największą ilość atrakcji oraz właśnie to sprawia Ci największą radość, czy jest sens to zmieniać? Podstawą jest nierobienie niczego wbrew sobie. Pisałam też o tym na blogu (http://klaudiakoldras.pl/slow-travel/), ale powiem i tutaj, slow travel to styl podróżowania, którego hasłem przewodnim powinny być słowa: “Nic nie muszę, jeśli nie chcę”. Najpiękniejsze, co możemy zrobić podróżując, to dopasować wszystko pod własne potrzeby. Znaleźć czas na rzeczy, na które brakuje nam go w pędzie dnia codziennego. Nie próbować zmieniać się na siłę, robić to, na co faktycznie mamy ochotę.
Jeśli chodzi o mnie, nie wstydzę się tego, że czasami chodzę “wytartymi ścieżkami”. Przestałam czuć się przytłoczona faktem, że nie odkryję niczego… odkrywczego, jeśli wiesz, co mam na myśli. Dla mnie nawet Big Ben, jeśli nigdy go nie widziałam, będzie wyjątkowym widokiem. Oklepane? Pewnie tak, ale ja zobaczę go z ekscytacją, by drugą część dnia spędzić w częściach Londynu, gdzie jest mniej turystów. Pozwolę sobie zabłądzić w nieznanych uliczkach, zjem dobry obiad w knajpie, w której mogłabym siedzieć godzinami i będę przyglądała się ludziom, którzy żyją tu na co dzień. Wracają właśnie z pracy, pędzą na randkę, do domu, po zakupy, na siłownię czy po prostu, relaksują się po ciężkim dniu.
Czy uważasz, że warto podczas podróży zwolnić? W jaki sposób próbujesz wczuć się w klimat danego miejsca?
Oj warto… Jestem typem obserwatora i marzyciela. Uwielbiam obserwować ludzi, nowe otoczenie, architekturę. Uważam, że właśnie dzięki takim chwilom refleksji, zachwytu nad małymi rzeczami oraz przyglądaniu się np. lokalnym mieszkańcom w bardziej wnikliwy sposób, wracamy z każdej podróży bogatsi… o nowe doświadczenie. Zawsze staram się, by każda wyprawa czegoś mnie nauczyła, coś mi pokazała. Wiem, że może to brzmieć nieco górnolotnie, ale tak po prostu mam. I zwolnienie podczas podróżowania bardzo mi w tym pomaga. Kiedyś pewnie czułabym wyrzuty sumienia, że nie zaliczyłam kolejnej atrakcji, a teraz? W zamian wybieram powrót do kawiarni, w której kelner wita mnie z uśmiechem, pyta jak minął kolejny dzień na wakacjach i śmiejąc się pod nosem, recytuje Twoje zamówienie z wczoraj. Wystarczyło, że ja również byłam dla niego miła, porozmawiałam, podpytałam o różne sprawy, a on kolejnego dnia sprawia, że człowiek może poczuć się jak w domu.
We wrześniu wybrałam się z moją przyjaciółką z Polski do Oslo, gdzie spędziłyśmy razem weekend. To był cudowny czas, który jest idealnym przykładem na to, jak lubię podróżować. Codziennie robiłyśmy mnóstwo kilometrów, chodząc wszędzie pieszo. Dało się odczuć zmęczenie, jednak nie robiłyśmy niczego na siłę. Znalazłyśmy czas na leniwe śniadania, wieczór w mieszkaniu, wyjście na koncert lokalnego, norweskiego zespołu, poranną jogę, leniwą drzemkę w parku, pyszne jedzenie, wspólne gotowanie, obserwowanie ulicznego maratonu czy wizytę na lokalnym pchlim targu.
Gdzie odbyłaś swoją podróż życia?
Wiesz… ja jestem przekonana, że najpiękniejsze wyprawy życia jeszcze przede mną! Jednak mogę opowiedzieć o podróżach, które darzę największym sentymentem. Pamiętam, kiedy w gimnazjum, pierwszy raz poleciałam z moją mamą na wakacje, a konkretnie na półwysep Chalkidiki w Grecji. Jestem prostą dziewczyną, która pochodzi ze wsi i mimo że w moim rodzinnym domu nigdy niczego nie brakowało, ja jeszcze nie miałam okazji zobaczyć bardziej odległych miejsc. Ta tygodniowa wycieczka z moją mamą uświadomiła mi, że świat jest tak piękny, a ja mam tyle do zobaczenia!
Moje życie było również przez 12 lat związane ze sztukami walki. Dzięki temu, że trenowałam wyczynowo i jeździłam na zawody, zobaczyłam naprawdę sporo pięknych miejsc. Łza kręci mi się w oku, kiedy wspominam Puchar Świata w urokliwym mieście w północnych Włoszech, a konkretnie Riva del Garda. Mogę powiedzieć, że ta podróż była magiczna i bardzo przełomowa, mimo że miałam wtedy tylko 15 lat. Oprócz tego, że na zawodach zdobyłam medal i wróciłam z nich z podbitym okiem, zachłysnęłam się podróżami oraz odkrywaniem świata. W tym mieście piękna woda spotykała się z górami, a klimat miasteczka i jego mieszkańców urzekł mnie na dobre i na pewno tam jeszcze wrócę. Na zawodach spotkałam również zawodników z całego świata, w tym pewnego Jamajczyka, który chciał zabrać mnie ze sobą. Dał mi swoją opaskę, taką z wygrawerowanym napisem Jamajka (mam ją do dziś) i powiedział, że muszę kiedyś odwiedzić jego rodzinną wyspę. Liczę, że mi się uda. Ogromnym sentymentem darzę również majową wyprawę na Maltę i malutką, sąsiadującą z nią wyspę Gozo, na których spędziliśmy z moim partnerem wspaniały tydzień. Była to nasza wspólna, pierwsza wyprawa, na którą skrupulatnie odkładałam przez ostatni rok studiów w Polsce. Ze stypendiów i dorywczych prac. To była dopiero satysfakcja! Dzięki Malcie zrozumiałam również, że natura nie jest niezniszczalna i wieczna. Jakiś czas po naszym powrocie okazało się, że piękne i popularne Azure Window już nigdy więcej nie zachwyci turystów (kompleks skalny po prostu się zawalił).
Moim największym podróżniczym marzeniem jest…
Mam ich sporo, ale czasami próbuję sobie przypominać, że nie trzeba wcale szukać daleko. Obecnie mieszkam w Norwegii, więc to właśnie ten kraj chciałabym odkryć. Kto wie, gdzie będę za pięć lat? Opowiem zatem o tym najbliższym marzeniu podróżniczym, które planuję zrealizować w 2018 roku. Bardzo chciałabym, razem z moim partnerem, objechać przepiękne Lofoty, które są nazywane perłą północnej Norwegii. Lofoty to malownicze wyspy, które przyciągają naprawdę mnóstwo turystów z całego świata. Mam to szczęście, że Bodø, w którym mieszkam, jest punktem wypadowym na ten archipelag. Stąd dolecimy na Lofoty lokalnymi liniami lotniczymi albo dopłyniemy promem. To miejsce jest cholernie magiczne, a ja już nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę je na własne oczy, a także będę mogła opowiedzieć o nim moim czytelnikom!
Gdybyś miała powiedzieć moim czytelnikom jedno zdanie, które miałoby ich zainspirować do ruszenia w podróż byłoby to…
Nawet najpiękniejsza, najbardziej odległa oraz magiczna podróż niczego nas nie nauczy i nie przyniesie radości czy spełnienia, jeśli my sami nie pogodzimy się ze sobą oraz nie nauczymy się odnajdywać magii w codzienności, którą już mamy. Najważniejsza podróż, jaką musimy najpierw odbyć, to ta w głąb siebie. Myślę, że to dosyć nietypowa porada, ale właśnie od pogodzenia się z samym sobą powinniśmy zacząć. Później, każda wyprawa, nawet ta do miasta położonego kilkadziesiąt kilometrów od naszego domu, będzie czymś wyjątkowym. Nie szukajmy daleko, a spróbujmy posklejać to, co już mamy. Również w odniesieniu do podróży. Czasami potrzebne są naprawdę niewielkie nakłady finansowe, by zrobić coś nietuzinkowego.
Klaudię możecie znaleźć na jej blogu klaudiakoldras.pl, Instagramie @klaudiakoldras.pl i Facebooku @klaudiakoldras.pl. Koniecznie do niej zajrzyjcie i zostawcie po sobie ślad.