Kolejny tydzień oznacza kolejne dzienniki! Zapraszam na relację z naszej australijskiej rzeczywistości. Ciekawi jak wygląda życie w Brisbane? Chodźcie będą randki, odpoczynek i małe przyjemności.
DZIEŃ 126 – 1.11.2017
W Polsce wolne, tutaj dzień jak co dzień. Myśli uciekają w stronę bliskich, ale nie daję się melancholii. W przerwie lecę po sushi rollki, siadam na trawie i czytam książkę. Oczyszczam umysł i korzystam z ciepłych promieni słońca. W biurze mam klimatyzację, więc z przyjemnością wygrzewam się na słoneczku.
W pracy dostaję smsa, Arek zaprasza na randkę niespodziankę. Jak się dostaje taką propozycję to nie zastanawia się dwa razy. Wracam do domu, jemy kolację i idziemy nad rzekę po miejskie rowery. Jedziemy do kina na film Georga Clooney’a Suburbicon. W rolach gównych Matt Damon i Julianne Moore. Mocno przerysowany obraz amerykańskiego społeczeństwa. Ale film mi się podobał, polecam!
A potem idziemy do ulubionego pubu na zimny cydr i frytki z aioli z nerkowców… Chcę umieć sama zrobić taki sos! Wieczorna przejażdżka nad rzeką to idealne zakończenie dnia.
DZIEŃ 128 – 3.11.2017
A dziś zaczęłam świetną książkę, którą dostałam od wydawnictwa Wielka Litera „IKIGAI. Japońska sztuka szczęścia”. Zapowiada się super! Takie slow life w japońskim wydaniu. Wciągam się i naprawdę trudno mi wrócić do pracy… Ale jeszcze kilka godzin i weeeeekeeeeend!
Wracam i już zgodnie z piątkowym rytuałem włączam sobie Chirurgów. A potem pracuję nad Przewodnikiem. Nudziaaaara ze mnie, co? Jak Wy spędzacie piątkowe wieczory?
DZIEŃ 129 – 4.11.2017
Nareszcie ta moja długo wyczekiwana sobota. Mówię Wam, od kilku tygodni trudno mi było złapać oddech. Śmieję się, że piszę bloga o życiu w rytmie slow, a ostatnie kilka miesięcy to istny roller coaster bez trzymanki. Organizm czasami błaga mnie o to żebym zwolniła. Więc cieszę się, że w ten weekend nie mamy planów wyjazdowych, Arek pracuje, a ja będę miała chwilę dla siebie.
Tak więc w sobotę, kiedy miałam sobie bezkarnie pospać, budzę się o 5:45 i nie udaje mi się już zasnąć. Uwielbiam pracować rano, gdy w domu jest cicho, ja potrafię się skupić i nic mnie nie rozprasza. Piszę nowy wpis, ogarniam komentarze, robię smoothie. Potem zabieram się za ćwiczenia, Arek wymienia olej w aucie. Zjadamy owsiankę na tarasie, a na zewnątrz temperatura koło 10 wynosi już jakieś 30 stopni. Siedzimy i się topimy. A ja w związku z tym, że nie miałam ostatnio czasu na relaks w kuchni, zabieram się za lasagne. Tym razem będzie ze szpinakiem, pieczarkami, sosem pomidorowym i beszamelem. Obiad zjadamy na dole, gdzie chociaż trochę dosięga nas wiatr. Otwieramy zimne piwko i oglądamy Belfra. A potem bezkarnie ucinam sobie drzemkę. Robię dziś wszystko co normalnie wzięłabym za niedopuszczalne! Totalnie odpuszczam i tyle.
Czytam książkę, oglądam serial, pracuję nad Przewodnikiem. I wcześnie idę spać.
DZIEŃ 130 – 5.11.2017
Wstajemy koło 8, jemy domowy chleb z humusem własnej roboty i jedziemy na targ po szybkie warzywno-owocowe zakupy. Potem Arek mnie wyrzuca na West Endzie, a sam jedzie do pracy. Dziś randka ze sobą! Zapomniałam jak to lubię i jakie to potrzebne. Najpierw zaglądam do ulubionych second handów. Ten sklep, który działa na zasadzie komisu jest tak świetnie urządzony, że uwielbiam tu wracać. Przymierzam strasznie fajne Levisy i spódniczkę z Wranglera, ale cena mnie powstrzymuje.
Zahaczam też o rewelacyjną księgarnię wypełnioną od podłogi po sufit książkami. Natrafiam na kilka interesujących pozycji o typografii. Potem idę do mojej ulubionej knajpki. Dziś decyduję się na zielone smoothie z bananem, miętą, zieleniną i wodą z młodego kokosa. Do tego dużo lodu. Dziś znów słońce praży od rana! Siadam w cieniu w ogródku, rozkoszuję się smakiem smoothie i otwieram najnowszy numer Frankie. Nigdzie się nie spieszę, przeglądam ciekawe artykuły. Strasznie lubię ten magazyn, nie tylko za dobre teksty, ale również piękną szatę graficzną. Kiedy czuję, że już czas się ruszyć zmierzam wolnym krokiem w stronę South Banku i idę do Queensland Art Gallery. Mają tu bardzo fajne wystawy odnoszące się do historii, nie tylko Queensland, ale również i Australii. Muzealny sklepik pełen jest inspirujących książek, które jakbym mogła to wykupiłabym wszystkie. I wiecie co jeszcze tu mają? KLIMATYZACJĘ.
Wracam na South Bank, spaceruję leniwie wzdłuż rzeki, ląduję na basenie miejskim, zanurzam opuchnięte od ciepła nogi w wodzie, obserwuję szczęśliwych ludzi dookoła i żałuję, że nie założyłam stroju. Kiedy zaczyna doskwierać mi głód wsiadam na prom i zmierzam w kierunku domu. Dziś odgrzewam wczorajszą lasagne, włączam sobie serial na Netflixie (na tapecie You Me Her), a potem zabieram się za pisanie tekstów na blogu.
Kładę się spać wypoczęta, szczęśliwa i zadowolona z tego, że mogłam zwolnić. Bez wyrzutów sumienia!
DZIEŃ 131 – 6.11.2017
Jakiś wcale nie straszny ten poniedziałek. Poważnie, lubię to w mojej pracy, że dzień mija w niej tak szybko, że nawet nie ogarniam. Arek dziś pojechał z kolegą nad ocean posurfować, więc kiedy wracam, zabieram się za szybkiego stir fry’a (matko, wyszedł tak genialny, że muszę go powtórzyć i na pewno się podzielę przepisem). Jedzenie pakuję do pojemników i kiedy tylko Arek wraca porywam go na kolację na świeżym powietrzu. Mieszkamy zaledwie 4 km od pięknego punktu widokowego, z którego widać całe miasto jak na dłoni. Ciemno już, bo przypomnę Wam, że mimo wiosny słońce zachodzi tu po 18, ale z przyjemnością rozkładamy się na kocyku, wyjmuję przemycone wino i jedzenie. Dobrze czasami tak się zresetować po całym dniu. Naprawdę nie trzeba cudów, ogromnych planów i dalekich wyjazdów by się zrelaksować i zwolnić. Kiedy ostatnio zrobiliście coś takiego?
Po powrocie dzwonimy do mojego taty (raz jeszcze wszystkiego najlepszego, tato!) odpalamy Watahę i odpływam.
DZIEŃ 132 – 7.11.2017
Dzień jak co dzień, choć dla Australijczyków dziś bardzo ważny dzień. Melbourne Cup to jedno z ważniejszych sportowych wydarzeń w tym kraju. Całe moje biuro przystanęło na chwilę po 14-ej, poszło oglądać wyścigi, każdy przyniósł jakąś przekąskę, były też zakłady. Mówię Wam, duża sprawa! Jeśli macie ochotę poczytać o świętach w Australii to zobaczcie na bloga Karoliny, w którym naprawdę dobrze wyczerpała temat.
A ja po powrocie z pracy mijam jeszcze Arka, co jest dosyć rzadkie. Szybko nadrabiamy zaległości, opowiadamy jak nam minął dzień. Arek już prawie skończył kolejną stronę i każda kolejna jest coraz lepsza!
Kiedy wychodzi, ja wyrabiam ciasto na chleb i zostawiam do wyrośnięcia i zabieram się w międzyczasie za ćwiczenia. Dziś na spokojnie Skalpel, potem gorący prysznic, maseczka na włosy, maseczka na twarz, chleb do piekarnika. Multitasking jak się patrzy!
A potem siadam, włączam spokojną muzykę i piszę do Was!