Czas leci tak szybko, że ani się nie obejrzeliśmy, a już był czas, aby pożegnać się z Perth i ruszyć w drogę do Brisbane. Ale! Wszystko od początku, zapraszam Was na australijskie opowieści z pierwszej ręki czyli Dzienniki z podróży.
Jeśli przegapiliście pierwszy tydzień to koniecznie nadróbcie tutaj.
DZIEŃ 8 – 05.07.2017
Wiemy, że mimo, że nasz czas w Perth jest ograniczony to musimy zrobić wszystko, aby jak najszybciej znaleźć, zarówno mieszkanie, jak i pracę w Brisbane, dlatego kiedy tylko widzimy, że od rana leje decydujemy się na pozostanie w domu. Dołączyłam do facebookowych grup dla backpackersów i takich, w których ludzie wrzucają ogłoszenia dotyczące mieszkań i zaczynam wertować ich posty. W Australii bardzo prężnie działa też strona flatmates.cam.au i w ciągu dnia wysyłam kilkadziesiąt zapytań o pokoje.
Natomiast jeśli chodzi o pracę to aplikujemy na uniwersytety, bo w końcu 2-letnie doświadczenie na Uniwersytecie w Cambridge wygląda całkiem nieźle w CV. Poza tym, szukamy ogłoszeń na seek.com.au, bo to jeden z popularniejszych portali jeśli chodzi o poszukiwanie pracy.
Wychodzimy przewietrzyć głowy, bo po całym dniu pracy przy komputerze mózgi nam już parują. Mieszkamy zaraz przy rzece, więc trasa spacerowa jest wyjątkowo malownicza. Powoli zachodzi słońce, chmury wraz z ostatnimi promieniami na tle wieżowców po drugiej stronie rzeki tworzą piękny widok. Perth nie jest najpiękniejszym miastem w jakim byliśmy, jest urokliwe, ale na pewno nie chciałabym się tu zatrzymać na dłużej. Jest jednak coś co mnie pociąga w tym mieście, a mianowicie natura. Rozległe parki, egzotyczne kwiaty, nigdy dotąd niewidziane ptaki i zwierzęta. Wzdłuż rzeki ciągnie się ścieżka rowerowa, po której śmigają zarówno rowerzyści jak i rolkarze i ludzie na deskorolkach czy longboardach. Zauważamy też grilla elektrycznego, na którym podróżnicy z zaparkowanego nieopodal kampera przygotowują sobie kolację.
Wieczorem znów wspólnie jemy kolację, a potem fundujemy sobie powtórkę z rozrywki: kolejne dwie części American Pie i dużo wina. Oj dużo wina.
DZIEŃ 9 – 06.07.2017
Od rana piękne słońce, więc dziś już na pewno nie zostajemy w domu. Karolina już niedługo wyjeżdża z Australii, a nie widziała zbyt wielu kangurów, więc spacer rozpoczynamy od wizyty na Heirisson Island. Wyjątkowo leniwe te kangury, bo to już kolejny raz, gdy do nich zaglądamy, a one nie robią nic poza wylegiwaniem się na słońcu. Tak czy siak urocze z nich stworzenia.
Popołudnie spędzamy w Perth Cultural Centre, gdzie najpierw odwiedzamy Muzeum Sztuki Nowoczesnej, gdzie obejrzeliśmy piękną wystawę sztuki aborygeńskiej. Bardzo pozytywnie zaskoczyło nas Muzeum Australii Zachodniej, które było naszym kolejnym przystankiem. Na parterze znajdowała się ogromna wystawa fotografii i obrazów australijskich artystów. Wystawa na pierwszym piętrze natomiast to był istny raj dla Arka, który jest pasjonatem sneakersów. Przestrzeń wypełniona była gablotami, w których znajdowały się unikalne egzemplarze butów wszelakich marek w kooperacji ze znanymi artystami czy designerami. Obok znajdowała się również wystawa przedstawiająca historię butów sportowych. Można było poczytać o historii Conversów, pierwszych butów do aerobiku od Reeboka, czy butach do tenisa zaprojektowanych przez Stana Smith’a dla Adidasa.
Postanowiliśmy, że dopóki nie dostaniemy pracy musimy mocno pilnować budżetu, dlatego skrupulatnie planujemy co będziemy jedli, kupujemy tylko to co nam jest absolutnie niezbędne i gotujemy zwykle więcej i albo dzielimy się ze współlokatorami, albo zostawiamy na później do odgrzania. Królują u nas szybkie makarony, risotta, frittaty.
Udało nam się w końcu znaleźć nocleg na kolejne dwie noce, więc to już nasza ostatnia noc w południowej części Perth. I tak przeciągnęliśmy nieźle nasz pobyt u tego hosta, więc cieszymy się, że już jutro uda nam się poznać kogoś nowego.
DZIEŃ 10 – 07.07.2017
Od rana się pakujemy i w związku z tym, że w najbliższych dniach nie będziemy mieli zbytnio czasu, postanawiamy podjechać do biblioteki, gdzie spokojnie popracujemy. Stąd mamy już blisko do mieszkania nowego hosta, który mieszka w samiutkim centrum. To będzie miła odmiana, bo do południowego Perth musieliśmy dojeżdżać autobusem.
State Library of Western Australia to piękny budynek położony zaraz obok muzeów, które odwiedziliśmy wczoraj. Na parterze znajduje się ogromna sala, w której jak się okazuje jest całkiem sporo ludzi, którzy korzystają z komputerów należących do biblioteki. Oprócz aplikowania o pracę, szukania mieszkania, musimy też wydrukować i podpisać dokumenty dla AirCashBack, bo podczas naszej podróży z Warszawy do Aten samolot spóźnił się ponad 3 godziny i staramy się o odszkodowanie. Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z Waszych praw i w przypadku odwołania bądź opóźnienia lotów staracie się o należne Wam odszkodowanie? O samym procesie uzyskiwania odszkodowania od linii lotniczych pisałam tutaj.
Kiedy wybija 17 powoli zbieramy się aby poznać nowego hosta. Jak się okazuje mieszka on przy głównej ulicy w wieżowcu, z którego roztacza się niesamowity widok na rzekę i pobliski Kings Park. Nasz host okazuje się sympatycznym Brytyjczykiem, który od 5 lat mieszka w Perth. Kiedy pokazuje nam naszą sypialnię opada nam szczęka. Ogromne łóżko! Ostatni tydzień spaliśmy na ziemi na cieniutkich materacach, więc to będzie miła odmiana. Z okien roztacza się piękna panorama. Korzystamy z tego, że jesteśmy w mieście i wychodzimy na spacer. Perth ożyło w piątkowy wieczór i fajnie popodglądać jak miejscowi spędzają czas. Robimy szybkie zakupy, gotujemy kolację, a potem z kieliszkiem wina w ręku oglądamy drugą część Millenium: Dziewczyna, która igrała z ogniem.
DZIEŃ 11 – 08.07.2017
Pogoda jakby zaczęła zmieniać kierunek i zdecydowanie wolę Perth w takiej słonecznej odsłonie. Spacerujemy sobie po centrum, potem jednak obieramy kierunek Perth Cultural Centre, ostatnim razem widzieliśmy tylko muzea, dziś chcielibyśmy bliżej przyjrzeć się tej dzielnicy. Dużo tu azjatyckich knajpek, kolorowych graffiti i designerskich sklepów. Zdecydowanie tu spokojniej niż w centrum, które w sobotni poranek jest napakowane młodymi ludźmi szalejącymi na wyprzedażach.
Kiedy pojawia się pierwszy głód robimy szybkie zakupy i jedziemy do Kings Parku na nasz pierwszy piknik w Australii. Słońce przygrzewa, aż trudno uwierzyć, że jeszcze kilka dni temu panowała tu iście angielska pogoda i że lipiec to przecież najzimniejszy miesiąc w Australii. Nareszcie mamy chwilę dla siebie, odpoczywamy, planujemy, podglądamy rodziny z dziećmi, które korzystają z pięknej aury.
DZIEŃ 12 – 09.07.2017
To już nasz ostatni dzień w Perth. Dziś nasz host zabiera nas na trekking z grupą swoich znajomych. Zaledwie 45 minut jazdy od centrum miasta znajduje się Perth Hills Discovery Centre skąd rozpoczynamy naszą 15 kilometrową wędrówkę. Jest naprawdę pięknie. Może widoki nie są powalające, ale dzika roślinność to coś co przyciąga mój wzrok. W pewnym momencie zbaczamy z trasy i wędrujemy buszem. W wielu miejscach widać efekty niedawnych pożarów, popalone drzewa i ten specyficzny zapach. W południe robimy sobie małą przerwę na lunch, siadamy na skałach i po prostu chłoniemy tę chwilę.
Już pod sam koniec wędrówki przystajemy w pubie i zamawiamy nasze pierwsze piwo w Australii. Po takim wysiłku smakuje jeszcze lepiej! Kiedy już wychodzimy, naszą uwagę przyciąga kangur, który wraz z kilkunastoma papugami zajada się ziarnami, które najwidoczniej właściciele pubu wysypali zwierzakom. Ani się nie obejrzeliśmy, a stado kangurów nadciągnęło nie wiadomo skąd. Mają w sobie coś uroczego te zwierzaki, choć widać, że potrafią być też agresywne.
Kiedy docieramy do mieszkania, dopakowujemy walizki i zmierzamy na lotnisko. Nie wiem czy wiecie, ale Perth to najbardziej odizolowane miasto na świecie. Do najbliższego miasta jest stąd prawie 3000 km… Lotnisko jest ogromne i świeci pustkami. Przy odprawie nie ma absolutnie nikogo i pierwszy raz w życiu tak sprawnie przechodzimy na strefę bezcłową.
Wylatujemy dopiero o 22:45 i lądujemy o 5:10 w Brisbane. Perth i Brisbane dzieli dwugodzinna strefa czasowa, więc kiedy po zaledwie 2 godzinach snu lądujemy jesteśmy wyczerpani…
DZIEŃ 13 – 10.07.2017
…dlatego odbieramy bagaż, znajdujemy wygodne krzesełka i decydujemy się na 2-3 godzinną drzemkę zanim pojedziemy do centrum, gdzie mamy zarezerwowany nocleg w hostelu na pierwszą noc. Po krótkiej drzemce i porannej toalecie zbieramy się na pociąg. W hostelu tylko się meldujemy, zostawiamy bagaże i lecimy do centrum, gdzie oglądamy pierwszy pokój. I tak w sumie cały dzień…
Chodziliśmy od adresu do adresu, oglądaliśmy pokoje i kiedy przy kolejnym okazało się, że nikt nie otwiera, a po telefonie do właścicielki okazało się, że pokój już komuś wynajęła i zapomniała mi dać znać, robimy sobie małą przerwę na odpoczynek w pobliskim parku. Oboje próbujemy zgrywać pozytywnie nastawionych, jednak zmęczenie daje powoli o sobie znać. Do zobaczenia zostały nam dwa mieszkania, więc ruszamy dalej. I tym razem oglądamy mieszkanie, które bardzo nam przypadło do gustu, choć pokój jest mały to lokalizacja jest fajna, mieszkanie świeżo wyremontowane i przede wszystkim czyste. Powoli wraca nam wiara, że jednak się uda. Wyczerpani kierujemy się w kierunku ostatniego mieszkania. Pokazać ma je nam Polka, którą poznałam na jednej z grup na Facebooku i która wyjeżdża do Europy na 3 miesięczny urlop. Kiedy tylko przekraczamy próg mieszkania wiemy, że to to na co czekaliśmy cały dzień. Też tak czasami macie? Że wystarczy chwila i już wiecie, że to to? Dziewczyny są przesympatyczne, opowiadają o dzielnicy, o życiu, o swoich doświadczeniach. Jedynym minusem tej oferty jest to, że możemy się wprowadzić dopiero za 2 tygodnie. No cóż, coś pokombinujemy i damy sobie radę. Już nie mogę się doczekać porannej herbaty na tym tarasie!
Wieczór spędzamy z moją znajomą, z którą pracowałam w Cambridge. Idziemy do koreańskiej knajpy, gdzie wznosimy toast za tak szybkie ogarnięcie pokoju do wynajęcia! Zjadam jeden z lepszych stir-fry’ów jakie kiedykolwiek miałam okazję próbować. Rozmawiamy o życiu w Brisbane, wypytujemy o praktyczne wskazówki, plotkujemy o wspólnych znajomych. Wyluzowaliśmy, poczuliśmy, że wszystko będzie dobrze.
O 20 jesteśmy w hostelu, gdzie ze zmęczenia padamy w przeciągu kilku minut. Witamy w Brisbane!
DZIEŃ 14 – 11.07.2017
Jeśli planujecie wizytę w Brisbane to proszę, omijajcie hostel Yellow Submarine szerokim łukiem. Tani to jedyne miłe słowo, które w jakikolwiek sposób pasuje do jego opisu. To trochę smutne, bo nawet w Peru standard hostelów był milion razy wyższy. No cóż, po porannym prysznicu zostawiamy tam bagaże i uciekamy na miasto. Spacerujemy po West Endzie, kupujemy świeże pieczywo i w parku zjadamy śniadanko, a potem kierujemy się do biblioteki. Queensland State Library to piękny budynek położony zaraz nad rzeką, gdzie na trzech piętrach rozlokowane są zarówno komputery jak i stanowiska, na których można popracować sobie ze swoim sprzętem. Tylko zobaczcie jaki widok towarzyszył mi przez większość popołudnia!
Przed rozmową o pracę zostałam poproszona o zrobienie kilku testów on-line więc najwyższa pora to zrobić. Potem zabieram się za pisanie i nadrabianie zaległości. Przed 16 zbieramy się, bo nasza znajoma ma nas odebrać sprzed hostelu i zabrać do siebie, gdzie spędzimy czas do końca tygodnia.
Wieczorem Arek gotuje pyszny makaron, plotkujemy, popijamy pyszne wino, a potem w oka mgnieniu padamy. Aż trudno mi uwierzyć, że to już dwa tygodnie odkąd wyjechaliśmy z Polski…
Poważnie, gdzie te dwa tygodnie się podziały?! Jak wrażenia po kolejnych dniach w Australii? Poproszę o kciuki żeby znalezienie pracy poszło równie sprawnie jak znalezienie pokoju!
PS. Pamiętacie, że codzienną relację z tego co u nas znajdziecie na moim Insta Stories na Instagramie?