Od publikacji ostatnich dzienników z podróży minęło dobrych kilka tygodni, ale pomyślałam, że ten okołoświąteczny czas, który spędziliśmy inaczej niż dotychczas, zasłużył na to, aby go uwiecznić. Więc jeśli jesteście ciekawi jak spędziliśmy Święta w Australii to zapraszam w wyjątkową podróż razem z nami!
DZIEŃ 177 – 22.12.2017
Ostatni dzień w pracy! Nawet nie wiecie jak długo czekałam na ten dzień! Od 5 miesięcy nie miałam urlopu, więc nadchodzące 10 dni wolnego zostały już zaplanowane. Najpierw Święta w Brisbane, a potem sru! W drogę.
Rano spotykamy się już o 7 z dziewczynami z mojego teamu, aby się pożegnać i wspólnie zjeść śniadanie. Avo on toast i do tego pyszne smoothie to idealny początek dnia.
Mimo dekoracji świątecznych, które można spotkać w mieście na każdym kroku, jakoś totalnie nie czuję świątecznej atmosfery. Wszystko się ze sobą kłóci. Na zewnątrz upał, skwar ponad 30 stopni, za oknem palmy, a ja od 5 miesięcy non stop chodzę w klapkach. Nijak to się ma do świątecznych przygotowań, które przecież tak chętnie kultywowaliśmy mieszkając w Anglii. Obowiązkowo robiliśmy barszcz, pierogi, jakąś dobrą rybę, pieczeń na drugi dzień. A tutaj? Totalnie odpuszczamy. Jesteśmy w wyjątkowym miejscu i wyjątkowo spędzimy ten czas.
W pracy panuje luźna atmosfera, klienci widać intensywnie przygotowują się do tego rodzinnego czasu, bo niezbyt licznie zjawiają się w biurze. Są przekąski, muzyka, która kojarzy się raczej z leniwym urlopem nad morzem niż Świętami. Dacie wiarę, że w radio nie słyszałam ani razu „Last Christmas”?
Kiedy wybija 16:30 jestem zwarta i gotowa na przygodę, która czeka.
Arek oczywiście w pracy, więc ja dziś na totalnym relaksie z kieliszkiem wina rozkładam na stole brush peny i zeszyt ćwiczeń, który niedawno kupiłam na www.frannys.pl.
DZIEŃ 178 – 23.12.2017
Arek odsypia późny powrót do domu a ja od razu po wstaniu biorę się za ćwiczenia. Ćwiczę w garażu, gdzie jest nieco chłodniej, choć 25 stopni z rana to wystarczający upał, żeby bez ruszenia palcem nieźle się napocić. A potem zabieram się za typowe sobotnie obowiązki, sprzątanie, pranie, gotowanie.
Serwuję nam iście królewskie śniadanie. Pierwsze w moim życiu wegańskie naleśniki, które wyszły wręcz idealne! Przepis znalazłam na Jadłonomii.
Wybieramy się też na ostatnie zakupy przed Świętami i spacer po Brisbane. Wciąż ze zdziwieniem spoglądamy na choinkę na głównym placu. Wsadzam Arka w autobus, a sama zmierzam do domu. W takich chwilach mimo wszystko nachodzą nieco sentymentalne myśli. Staram się je odepchnąć i skupić na tu i teraz, bo takie roztrząsanie się nad sobą nic nie da.
Wieczorem wpadają w odwiedziny znajomi, jemy wspólnie kolację, plotkujemy. Żegnamy się, ale wcale nie na długo, bo już za kilka dni zobaczymy się w Byron Bay.
DZIEŃ 179 – 24.12.2017
Święta nie Święta, dzień zaczynam od treningu z Ewą Chodakowską. Szybki, zimny prysznic i jestem gotowa żeby zabrać się za farsze do pierogów. Odpalam świąteczną playlistę na Spotify, żeby choć przez chwilę poczuć jaki to czas w roku. Kapusta i pieczarki lądują w jednym farszu, robimy też wegańskie ruskie i totalny eksperyment – pieczarki z soczewicą i rozmarynem. Odstawiamy wszystko na bok i idziemy na taras nieco się ochłodzić. Otwieramy zimne piwo, ale mimo że zaledwie chwilę temu brałam prysznic, znów jestem morka…
Około 14 przyjeżdża do nas znajoma, która zrobiła klasyczną Pavlovę ze śmietaną i typowymi dla australijskiego lata owocami – marakują, bananami, brzoskwiniami, liczi i mango. Wszelkie dietetyczne rozterki idą w kąt.
A potem wszyscy zakasujemy rękawy (tylko w przenośni, bo rękawów u nas brak z wiadomych powodów), wyrabiamy ciasto i zabieramy się za lepienie. W trójkę idzie nam szybko i sprawnie. Zaczynają się schody, gdy trzeba w kuchni zagotować wodę i podsmażyć cebulkę. Mam wrażenie jakbym stała w saunie… Po 17-ej pierogi trafiają na stół i już po pierwszym kęsie wiem, że było warto. Naprawdę wyszły nam rewelacyjne! A te z soczewicą zrobiły furorę.
Na szybko łączymy się z rodzicami i ślemy świąteczne życzenia, a potem zbieramy się na polską imprezę. Chłopak, który dosyć mocno udziela się w grupie Polacy w Brisbane zaprosił wszystkich rodaków do siebie do domu na świąteczną kolację i wspólne biesiadowanie. Stwierdzamy, że to doskonała okazja do spędzenia miło czasu i poznania nowych ludzi. I miałam rację, na miejscu zastajemy sporą grupkę rodaków, którzy siedzą w ogrodzie przy suto zastawionym stole. Są krokiety, ryba przed chwilą zdjęta z grilla, pierogi, sałatka jarzynowa i sporo innych przekąsek. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy nagle podchodzi do mnie dziewczyna i pyta:
– Angelika?
I tak oto poznałam Emilkę, która prowadzi bloga australopitek.pl. To jeden z ogromnych plusów prowadzenia bloga, skraca dystans i nagle bez żadnych ceregieli wirtualne znajomości przeradzają się w te na żywo. Strasznie fajnie było porozmawiać, poznać spojrzenie na życie w Australii, bo co poniektórzy są tu już dobrych kilka lat. Nie zostajemy długo, bo w domu czekają typowo świąteczne rozrywki. Zmrożona butelka Belvedera i Kevin sam w domu.
DZIEŃ 180 – 25.12.2017
Wstajemy rano, dojadamy Pavlovą i ruszamy w drogę. Upał doskwiera od rana, więc nie ma co siedzieć w czterech ścianach i jedziemy na plażę. Tym razem wybieramy Bribie Island oddaloną o godzinkę na północ od centrum Brisbane. Znajdujemy idealne miejsce pod palmą i rozkładamy się w cieniu. Nasza znajoma sprezentowała nam butelkę dobrego szampana, więc właśnie w ten sposób rozpoczynamy dzień. Na plaży, z kieliszkiem schłodzonego szampana, przegryzając liczi. Zaraz potem wskakujemy ochłodzić się do wody, choć jest to zadanie nieco trudne, bo woda jest naprawdę ciepła. Rozłożyliśmy się po stronie lądu, więc w tym małym przesmyku woda jest bardzo spokojna, nie ma fal, a temperatura jest znacznie wyższa niż po drugiej stronie wyspy.
Leniuchujemy, opalamy się, gramy w wodzie w frisbee, przegryzamy arbuza… Bylibyście w stanie poczuć magię świąt w takich warunkach? Ja raczej traktuję to jak wakacje.
Kiedy niebo zasnuwa się chmurami zabieramy przenośną lodówkę, pędzimy do grilla i odsmażamy resztę pierogów. Pierogi odsmażane na grillu, słyszycie to?
Wchodzimy do domu a już po chwili słyszymy pierwsze grzmoty. Ostrzegali, że to właśnie tak lubi wyglądać lato w Australii. Upał, upał, a potem nagła i bardzo porywista burza.
Oglądamy Shreka, a potem wychodzimy na taras, bo nareszcie jest czym oddychać. Zasiadamy do polskiej wódki, taki świąteczny akcent. Kiedy zaczyna nas nieco zalewać, wchodzimy do domu i okazuje się, że z framugi drzwi woda ciurkiem leci do środka. I to prosto po kablach i włączniku światła. Arek leci wyłączyć prąd, my organizujemy wiadra i świeczki. Stoimy i się gapimy i zastanawiamy jak to w ogóle możliwe… Po chwili oba wiadra są już pełne, a ja zastanawiam się jak spędzimy noc skoro trzeba będzie tego pilnować… Całe szczęście po godzinie woda przestaje lecieć, ale prądu nie odważyliśmy się włączyć jeszcze przez kilka godzin.
Belvedera dopijamy przy świeczkach. Czyż to nie urocze?
DZIEŃ 181 – 26.12.2017
26 grudnia, to podobnie jak w Anglii i Stanach, Boxing Day czyli początek wielkich wyprzedaży. Przyznam, że zwykle raczej unikamy zakupów tego dnia ze względu na tłumy, ale w związku z tym, że musimy dokupić jeszcze kilka rzeczy na naszą wyprawę, to stwierdziliśmy, że warto poczekać do wyprzedaży. I tak z samego rana jedziemy, aby zaopatrzyć się w kuchenkę gazową, noże, deskę do krojenia, rozkładany stół, przenośną lodówkę, składane krzesła… Nie udaje nam się kupić wszystkiego, ale to czego nie kupiliśmy pożyczamy od współlokatora. Pakujemy auto, wrzucamy namiot na dach i koło 14 ruszamy.
W planach mamy jeszcze jeden przystanek, bo w pobliżu nas nie było kuchenki, którą sobie wybraliśmy, więc stajemy w Anacondzie, która jest dwa kroki od Ikei, to i tam robimy szybkie zakupy. Ręczniki i poduszki to kolejne rzeczy odhaczone z naszej listy. Niedługo wyjeżdżamy w dłuższą podróż dlatego powoli musimy zaopatrywać się w rzeczy, których do tej pory używaliśmy, bo były po prostu w mieszkaniu.
Jak Ikea to i klopsiki. Pierwszy raz mam okazję próbować tych wegańskich. Całkiem niezłe, ale ziemniaki to totalne mistrzostwo świata… Jestem wielką fanką ziemniaków pod każdą postacią, więc wychodzę zadowolona.
A teraz? A teraz tydzień tylko dla nas. Spędzony w drodze, bez konkretnego planu. Pierwszym przystankiem będzie Kingscliffe, gdzie dojeżdżamy akurat na zachód słońca. Mimo, że niebo pięknie osnuło się intensywnym błękitem przeplatanym czerwienią i pomarańczem, to nie to nas najbardziej zachwyca. Pierwszy raz widzimy tyle krabów! Jeden ogromny ucieka wprost do wody, a w Arku uruchamia się dziecięcy instynkt, więc go goni. Złapał go po chwili jednak, krabowi niezbyt się to podobało i go dziabnął w palec. Ale myślicie, że go to powstrzymało przed bieganiem po plaży i gonieniu biednych krabów?
Spacerujemy, wiemy że nigdzie nie musimy się spieszyć. Czujemy się tak po prostu wolni.
Prognoza pogody nie jest obiecująca. Przez najbliższe kilka dni zapowiadane są deszcze i burze… Świetnie! Właśnie wtedy, gdy mamy wolne… Kiedy zaczyna kropić postanawiamy się zbierać, bo jeszcze musimy znaleźć nocleg i rozłożyć namiot.
W związku z tym, że sami do końca nie wiedzieliśmy jak będziemy spędzać ten okołoświąteczny czas nic nie rezerwowaliśmy, a jak już się zdecydowaliśmy to wszystkie kempingi były totalnie pełne. Pamiętajcie, że tutaj teraz jest szczyt sezonu. Dzieci mają letnie wakacje, sporo rodziców ma długie urlopy, a do tego dochodzą Święta i Nowy Rok. Więc jedyną opcją jaką mamy jest nocleg na darmowych, przydrożnych tzw. rest areas. Sami nie wiemy czego się spodziewać, nieco się obawiamy czy to aby na pewno legalne. Ale korzystamy z bardzo popularnej aplikacji WikiCamps, która jednoznacznie wskazuje, że całkiem niedaleko znajduje się Sleepy Hollow Rest Area, więc decydujemy, że to właśnie tam spędzimy pierwszą noc. Podjeżdżamy, a tam stoi kilkanaście aut i kamperów, na trawniku rozbitych jest kilka namiotów. Jest i toaleta. Jesteśmy w domu.
Arek rozkłada namiot, ja przygotowuję pościel i po chwili leżymy już w namiocie nie do końca wierząc, że to się dzieje naprawdę. Mamy jeszcze kilka telefonów z życzeniami do wykonania, więc leżąc sobie na wygodnym materacu, gdzieś przy autostradzie, popijamy zimne wino i dzwonimy do bliskich.
Jeśli wolicie formę wideo to koniecznie zajrzyjcie na vloga Arka!
To był dla nas wyjątkowy czas. Piąte Święta z dala od domu, ale pierwsze spędzone na plaży. A Wam jak minął ten świąteczny czas? Byliście z bliskimi czy podobnie jak my z dala od domu?