GDZIE JESTEM, GDY MNIE TU NIE MA?

Blog leży i kwiczy. W sumie nawet nie kwiczy, bo po prostu zniknął. Zniknął z mojej listy priorytetów i choć tęsknię za pisaniem, za interakcją z czytelnikami, za przelewaniem swoich myśli na bieżąco, za utrwalaniem wspomnień z podróży, wiem, że na chwilę obecną nie jestem w stanie wrócić do regularnego pisania.

Dlaczego? No i gdzie jestem gdy mnie tu nie ma?

Od połowy czerwca mieszkamy w północnej Norwegii, za kołem podbiegunowym, odkrywamy uroki życia w małej miejscowości położonej wśród fiordów. To 6 kraj, w którym razem zamieszkaliśmy. Najpierw była Polska, na Śląsku, w Toruniu i w Krakowie. Potem Włochy i rozjazdy między Perugią a Bolonią. Potem 4 lata w Cambridge w UK, 2 lata w Australii, gdzie odnajdowaliśmy się rewelacyjnie w maleńkim Palm Cove, pomiędzy plażą, palmami, tropikami i krokodylami, ale również w Brisbane pośród wieżowców, przyjaciół napotkanych zupełnym przypadkiem i pracy, która była niezłą szkołą kultury australijskiej i wyzwaniem jednocześnie.

Wiza się skończyła i trzeba było szukać nowych przygód.

Jeszcze kilka miesięcy temu nie wiedziałam, gdzie jest Bodo. Nazwę znałam tylko i wyłącznie dzięki Klaudii Kołdras, która spędziła tu kilka ładnych lat i podglądałam jej piękne zdjęcia na blogu i Instagramie. Wierzę w przeznaczenie i wiem, że z jakiegoś powodu życie chciało nas rzucić na daleką północ. Dzięki Klaudii znaleźliśmy pracę i mieszkanie – i tak oto zamieszkaliśmy za kołem podbiegunowym. Niezła zmiana, po jeszcze niedawnych tropikach, co?

Jak się żyje za kołem podbiegunowym?

Wolniej. To pierwsze słowo, które przychodzi mi do głowy.  Życie w Australii, szczególnie w Brisbane, było dla mnie niesamowicie szybkie. Pogoda dopisywała przez cały rok, więc nie można było nie skorzystać w weekend i gdzieś nie pojechać bądź przynajmniej zrobić czegoś ze znajomymi w mieście. Moja praca była niesamowicie obciążająca psychicznie, więc po powrocie byłam dętką. Było to jednak zamknięte koło, bo rano albo wieczorem dokładałam sobie jeszcze siłownię a weekendy spędzałam aktywnie. Zrozumiałam, że cztery pory roku nadają życiu inny rytm, który tak bardzo mi teraz odpowiada.

Lato nad kołem podbiegunowym było niesamowitym przeżyciem. Dzień polarny to istna magia. To co działo się na niebie przez całą noc było istnym pokazem, który stworzyć może tylko i wyłącznie Matka Natura. Zachodo-wschód słońca trwający kilka godzin, te błękity, żółcie i pomarańcze tańczyły na niebie, a złota i niebieska godzina, trwały tu po kilka godzin.

Jak się funkcjonowało gdy słońce nie zachodziło?

Wyjątkowo dobrze, nie odczuwałam zmian w rytmie snu, w sypialni wystarczyło zasłonić rolety i spać jak gdyby nigdy nic. Jedynie kończąc pracę późno w nocy można było mieć wrażenie, że przed Tobą przecież jeszcze długi dzień. Letnie wyjścia ze znajomymi na wieczorne piwko nabierają nowego znaczenia, można siedzieć na dworze całą noc i nie zorientować się, że czas do domu. Można iść w góry rano czy wieczorem, bez obawy, że zastanie Cię zmrok. Po raz kolejny miałam okazję przekonać się, jak różnorodny jest świat, jak różnorodne jest życie, ze względu na różną szerokość geograficzną.

Zwolniłam. Pozwoliłam sobie samej odpuścić. Spaliśmy na dziko pod namiotem, chodziliśmy po górach, spacerowaliśmy po fiordach, rozkoszowaliśmy się naturą. Zobaczyliśmy lodowiec z bliska, spaliśmy w maleńkiej chatce w lesie z widokiem na fiordy. Widzieliśmy renifery i obserwowaliśmy jak z dnia na dzień jasność ustępuje nocy.

Jest grudzień, a u nas słońca nie było od kilkunastu dni. Bałam się tego okresu, ale oprócz tego, że potrzebuję nieco więcej snu, radzę sobie całkiem nieźle. Może to zasługa morza endorfin, które zalewa mnie po treningach z Chodakowską? Jest u nas szaro od 10-13, a słońce wzejdzie ponad horyzont dopiero w styczniu.

Jak sobie radzić z totalną ciemnością?

Nie wiem. Uczę się, ale daję sobie przyzwolenie na funkcjonowanie zgodnie z tym co za oknem. W mroźne dni, gdy mamy wolne, spacerujemy, jeździmy w nowe miejsca, ale też te już odkryte, które niespodziewanie stały się ulubionymi miejscówkami, do których wracamy by się wyciszyć. Gdy pogoda kiepska bez wyrzutów sumienia odpalam świeczki, Netflixa i sięgam po herbatę albo wino. Dużo czytam, rozwijam się, próbuję założyć własny biznes i myślę dużo o życiu.

Powiem Wam, że nic tak nie zmienia punktu widzenia, nie uczy i nie pokazuje jak można żyć inaczej jak mieszkanie w różnych krajach. Każda z przeprowadzek jest dla nas ważną lekcją, z której wyciągamy to co najlepsze, dostrzegamy to co trudne i to czego absolutnie w życiu nie chcemy. Dobrze nam w tej Norwegii, choć idealna nie jest. Ale który kraj jest?

Categories Europa zwiedź ze mną świat

About

Wciąż szukam swojego miejsca na ziemi. Mieszkałam prawie rok we Włoszech, potem 4 lata w UK w przepięknym Cambridge. Kolejne dwa lata spędziłam w Australii gdzie spełniałam swoje podróżnicze marzenia. Teraz wywiało mnie na mroźną północ Norwegii, gdzie znów odkrywam uroki życia w rytmie slow. Przeżywam ogromną fascynację minimalizmem, ideą slow life, a więc i slow travel. Kocham zieloną herbatę i dobrą książkę. Chętnie opowiem Wam jak zmieniam swoje życie i otaczającą mnie rzeczywistość.