HUACACHINA – RAJ NA ZIEMI CZYLI OAZA W PERU

Nasza podróż po Peru powoli dobiega końca. Huacachina to już przedostatni przystanek. Przyznam, że po ponad pół roku dziwnie wraca się do tych wspomnień, mam wrażenie, że byliśmy tam tak dawno temu. Jednak miasteczko położone pośród niczego, nazwane przeze mnie małym rajem na ziemi, otoczone pustynią jest jednym z najpiękniejszych miejsc, w jakich kiedykolwiek byłam. A ten zachód słońca! Przekonajcie się sami.

Do Huacachiny wcale łatwo się dostać nie było. Oj nie… Po intensywnym dniu spędzonym nad Jeziorem Titikaka, złapaliśmy popołudniowy autobus do miejscowości Ica. Do przemierzenia mieliśmy 1000 km. Do autobusu wsiedliśmy o 16, a na miejscu byliśmy o 8 rano. Przekonaliśmy się, że to co piszą na tych wszystkich forach o głośnych filmach w peruwiańskich autobusach to prawda. Zmęczenie jednak dało się we znaki i zasnęłam jak dziecko przy dźwiękach Szybkich i wściekłych 7.

Wszelkie moje wątpliwości, rozterki, zmartwienia zniknęły kiedy już rozklekotaną taksówką Tico dotarliśmy do oazy. Huacachina to dosłownie raj na ziemi. Maleńkie jezioro otoczone z każdej strony pustynią. Palmy, czaple, kolorowe kwiaty i nic więcej. Meldujemy się w hostelu zaraz przy jeziorku i udajemy się na spacer. Jest gorąco, więc nareszcie mamy okazję ubrać szorty i poczuć prawdziwe lato w środku listopada. Zdejmuję japonki i z ogromną przyjemnością spaceruję po nagrzanym piasku. Chłodna woda przyjemnie obmywa moje zmęczone ostatnimi wędrówkami stopy. Po tylu dniach atrakcji nastał czas chilloutu. Jemy leniwe śniadanie, pijemy świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy, a potem rozkładamy ręczniki i się opalamy. Obserwujemy powoli zjeżdżających się mieszkańców okolicznych wiosek. Przecież to niedziela! Całe rodziny rozkładają się na plaży, wynajmują rowerki wodne, zajadają lody. Usiedliśmy trochę na uboczu, gdzie mamy doskonały widok na pana, który samodzielnie struga, szlifuje, maluje i woskuje deski. To w końcu po to przyjeżdżają tutaj ci wszyscy turyści. Sandboarding to tutaj największa atrakcja. Można wynająć deskę, wspiąć się i samodzielnie próbować swoich sił albo wykupić wycieczkę. Decydujemy się na tę drugą opcję, jednak dopiero wieczorem. Chcemy również zaliczyć zachód słońca.

Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza

Pijemy zimne piwo w cieniu palm. Udajemy się na obiad do hostelu, który okazuje się niezbyt jadany. Jedynym minusem oazy Huacachina jest brak ulicznego jedzenia. Niestety dużo tutaj jedzenia pod turystów.

No i nadchodzi czas naszej wycieczki. Do końca nie wiemy czego się spodziewać. Arek decyduje się na zjeżdżanie na desce tak jak na snowboardzie, dlatego dostaje również profesjonalne buty. Ja będę zjeżdżać na tyłku. Cena to 35 soli za mnie i 50 soli za Arka. Oby było warto.

Wsiadamy do tego kosmicznego auta, jesteśmy pierwsi, więc zajmujemy szpanerskie miejsce w pierwszym rzędzie zaraz koło naszego całkiem dziwnego kierowcy. Małomówny pan, dosyć sporych gabarytów budzi we mnie mieszane emocje. No nic, ruszamy. No i wtedy wbija mnie w fotel. O matko! Zawrotna prędkość, wiatr we włosach, palące słońce i genialne widoki. Aż żal zamykać oczy ze strachu! Spójrzcie sami.

Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza

Niepotrzebnie martwiłam się o kierowcę. Pan jest cool. Jak tylko naciska pedał gazu zaczyna się głośno śmiać. A ja głośno krzyczeć. Na pełnym gazie wjeżdża na górki, a potem z tych górek po prostu spadamy. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek to powiem, ale podobało mi się! Mamy trzy przystanki. Pierwszy na fotki. Drugi już na zjeżdżanie. Próbuję zjeżdżać na stojąco. Ląduję kolanami w piachu. Podejmuję próbę na tyłku. Coś nie idzie. Wszyscy przekonują, że najlepiej na brzuchu. Jedyne czego się boję, to to, że utknę głową w piachu. Ryzyk fizyk, raz się żyje. Pan kierowca się nie przejmuje, zgrabnie mnie popycha, dostaję poślizgu. Jadę! O matko! Chcę więcej. Śmieję się jak głupia.

Arka opcja nie do końca się sprawdza. Mistrz snowboardu Arek ląduje na tyłku! Jednak ślizganie się na brzuchu było dobrym wyborem.

Kolejna górka jeszcze większa. Jest super! Jedziemy dalej, przystajemy tak jak pozostałe wycieczki. Czas na zachód słońca. Ostatnie promienie słońca pięknie odbijają się od piasku. Magia. To coś czego nie zapomnę do końca życia.

Wciąż się zastanawiacie czy warto tam pojechać? Może zdjęcia pomogą Wam podjąć decyzję.

 

No i jak Wam się podoba Huacachina? Mam nadzieję, że bawiliście się tutaj równie dobrze jak ja.

 

Jeśli jakimś cudem przegapiliście poprzednie wpisy z naszej południowo-amerykańskiej wyprawy to koniecznie zajrzyjcie do zakładki Peru.

Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza Huacachina-peru-oaza