Rok 2020 był rokiem wyjątkowym, dziwnym i pokręconym. Tego, co się wydarzyło w 2020 nikt się nie spodziewał, nikt nie przewidział konsekwencji jakie niesie za sobą pandemia. Co robiliśmy w tym pokręconym roku? Czy udało nam się choć nieco popodróżować? Zapraszam na nie tylko podróżnicze podsumowanie 2020!
KONIEC GRUDNIA 2019 I STYCZEŃ
Święta i Sylwestra spędzamy w Polsce. Zaraz przed Sylwestrem odwiedzamy dla nas zupełnie nowe strony i spotykamy się z naszymi przyjaciółmi, których poznaliśmy w Australii, a przyjechali do Polski na Święta. W Tyliczu jesteśmy na dwie noce, próbujemy nadrabiać zaległości (ale nie oszukujmy się, my możemy gadać non stop, więc wiadomo, że i tak wyjedziemy z niedosytem), jeździmy na nartach (dla mnie to pierwszy raz, więc biorę instruktora), a potem z Asią szlifujemy nasze umiejętności na stoku już same.
Na Sylwestra jedziemy do Torunia, gdzie świętujemy w pięknym apartamencie w samym centrum miasta. Są tańce, wódeczka i dużo śmiechu.
Jak to zawsze bywa podczas naszych wizyt w Polsce jest intensywnie, więc zaraz po Sylwestrze jadę na Śląsk spędzić jeszcze trochę czasu z rodzicami, ale również zrobić sesję wizerunkową z Kasią Highmom. Jedziemy do Katowic i w przypadkowo napotkanej kawiarni robimy przepiękne zdjęcia, które mają zdobić stronę internetową Dreamer’s Company.
Z rodzicami spacerujemy po Katowicach, jemy genialne wege jedzonko w Złotym Ośle i odwiedzamy Muzeum Śląskie. Jestem pod ogromnym wrażeniem! Zarówno sekcja malarska, jak i nowoczesna i interaktywna wystawa, przywołuje we mnie mnóstwo wspomnień. Urodziłam się i wychowałam na Śląsku.
5 stycznia znów spotykamy się w Toruniu – kocham tu wracać. Spędziliśmy tu 3 lata podczas naszego licencjatu, poznaliśmy mnóstwo wspaniałych ludzi, a teraz wracamy regularnie. Idziemy kibicować Anwilowi Włocławek w meczu przeciwko Toruniowi. Tu akurat serce moje jest przy Włocławku i świetnie się składa, bo wygrywamy!
Potem już tylko pakowanie, powrót na zimną północ i powolny powrót do pracy. Ciemność mnie przytłacza, próbuję ćwiczyć, biegać i chodzić w góry, ale frustruję się, gdy nie dochodzimy do celu, bo zapada zmrok. Ten czas jest dla mnie trudny, nie dość, że próbuję zagłuszać tęsknotę za rodziną i przyjaciółmi, to pogoda jest po prostu masakryczna.
21 stycznia świętujemy 12 rocznicę bycia razem i wychodzimy na pyszną kolację do Larsen Mat og Vinbar. Jeszcze nie wiemy, że za kilka chwil Arek zostanie managerem tego miejsca…
LUTY
Miasto pokryte jest białym puchem, powoli dni się wydłużają, na niebie zaczynaja pojawiać się nadzieja, że słońce niedługo do nas wróci.
Jedziemy na wycieczkę na Sandhornøyę, wyspę położoną godzinę drogi na południe od Bodø. Spacerujemy, pijemy gorącą herbatę na mroźnej plaży.
W lutym pojawia się na niebie zorza, którą będę od teraz porównywać z każdą inną. Była genialna! Intensywna, zielona, różowa, tańcząca! I to w centrum miasta. Zaskoczyła mnie i pozwoliła uwierzyć, że zorza to nie tylko blade smugi na niebie, które widywałam do tej pory.
Próbujemy być aktywni, więc oprócz biegania postanawiamy zacząć chodzić na ściankę wspinaczkową. Często się wspinaliśmy w Australii, a potem robiliśmy dwudniowy kurs u Damiana Ochtabińskiego w Warszawie. Jednak z jakiegoś niewiadomego powodu dostaję ataku paniki na ściance, nie mogę zrobić kroku ani do góry, ani w dół i strach mnie pokonuje. Od tej pory nie wróciłam.
Zapisałam się na darmowy kurs norweskiego i zaczynam od zera. Kurs prowadzony jest przez Red Cross, a zajęcia prowadzą starsi Norwegowie, którzy są wolontariuszami. Początki są trudne, szczególnie, gdy nie mam podstaw. To motywuje mnie do samodzielnej pracy w domu.
Regularnie biegam, ale bieganie po śniegu i w kolcach to inny level biegania. Któregoś dnia poślizgnęłam się na lodzie i bam. Przerwa na dwa tygodnie żeby biodro nieco odpoczęło, a siniaki i ból zniknęły.
MARZEC
Marzec zaczyna się pięknie, jest mnóstwo śniegu, jest jasno już nie dwie a pięć czy sześć godzin, wchodzimy na ulubioną górę w okolicach Bodø, czyli Keiservarden. Na niebie świeci zorza.
Pojawiają się pierwsze głośniejsze newsy o koronie, a ja najbardziej na świecie czekam na wylot do Polski 11 marca. Dwa dni w Gdańsku z przyjaciółką, potem trzy dni w Sztokholmie, dzień w Gdańsku i powrót do Bodø.
Zgadnijcie co się wydarzyło?
Pierwszy wieczór był wspaniały! Plotki, gin z tonickiem, wypad do Mięsny/Niemięsny (polecam!), spacer starówką, szoty wiśniówki pite w przypadkowym barze. Babski wieczór! Rano było super śniadanko, zakupy, piwko, plotki. Wieczorem Ola już wyjechała, ja zostałam i się mocno zdziwiłam jak odwołano mi lot powrotny do Norwegii.
W tamtym czasie jak leciałam do Polski to w Norwegii było więcej przypadków (jakoś 250 w całej Norwegii, a z 50 w Polsce). Absolutnie nie było paniki, a z dnia na dzień okazało się, że zamykają się granice, większość knajp i sklepów (oprócz spożywczych) się zamyka. Przebookowałam szybko bilet na niedzielę, ale to oznaczało, że nie mogę lecieć do Sztokholmu. Panika, byłam tam kompletnie sama. Podejmuję decyzję, że zostaję w Polsce, nie lecę do Szwecji i wracam do domu najbliższym lotem. Tylko niestety i ten lot mi odwołano, bo zamknięto również granice Polski…
Spędzam kilka dni u przyjaciół w Toruniu. Próbujemy ogarniać tą nową rzeczywistość. Dystans, spacery w lesie, obiady u mamy Kachy, serial na kanapie i pyszne jedzonko. W międzyczasie próbujemy zdecydować co robimy – czy ja próbuję wrócić do Norwegii, czy Arek przyjedzie do Polski? Obie nasze knajpy są zamknięte, nie wiadomo na jak długo.
Żeby oszczędzić szczegółów, koniec końców wrócę do Norwegii Lotem do domu (tylko że ja polecę prawie pustym samolotem do Oslo, skąd LOT będzie zgarniał rodaków do Warszawy). Chyba nigdy nie miałam takiego stresu. Czy mnie wpuszczą do Norwegii? Czy nie złapię korony podczas dwóch lotów bądź na trzech lotniskach, na których będę? Uda się?
Kiedy ląduję w Bodø nogi mam jak z waty. Teraz tylko 14 dni kwarantanny przede mną. W Norwegii podczas kwarantanny można było wychodzić z domu, zalecano dystans, nie chodzenie do miejsc publicznych (sklepów, knajp, aptek). Rano biegałam, wybieraliśmy się też czasami na długie spacery w odludne miejsca. Zorza wisi na niebie bardzo często.
KWIECIEŃ
Kwiecień to jedno wielkie zamglone wspomnienie. Dużo czytamy, oglądamy, gotujemy. Próbujemy się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości, próbujemy stworzyć nową rutynę.
Pod koniec kwietnia wybieramy się ze znajomymi, którzy również się izolują od kiedy zamknięto nasze miejsca pracy, na Senję. Odwiedzamy też Tromsø i do tej pory to najbardziej wysunięte na północ miejsce, w jakim byliśmy. Spędzamy bardzo przyjemny tydzień w zimowej krainie. Palimy w kominku, gramy w karty, trochę zwiedzamy, troszkę chodzimy po górach. Odrywamy głowę od tego co się dzieje na świecie.
MAJ
1 maja świętujemy naszą 4. rocznicę ślubu. Mieliśmy być w Hiszpanii.
Świat próbuje wrócić do normy. Restauracja, w której pracuję otwiera drzwi dla klientów. Jest spokojnie, ludzie są nadal wystraszeni.
Jest jeszcze nadal zimno, w połowie maja pada śnieg. Ta zima była naprawdę długa, już mam dość! Kupuję sobie rower i marzę o tym by na nim wszędzie jeździć, tak jak to robiłam, gdy mieszkaliśmy w Cambridge.
To zdjęcia zrobiono 11 maja… Było pięknie, ale już mi się tak chciało ciepełka…
Próbujemy zwiedzać okolicę, płyniemy na pobliską wyspę Kjerringøy, gdzie spotykamy mnóstwo reniferów i łosi.
W drugiej połowie maja dzieje się cud! Jest słonecznie, ciepło! Przy pierwszej możliwej okazji wkładam sukienkę. Takich okazji się nie marnuje, te momenty trzeba celebrować. Więc celebruję wege burgerem i kieliszkiem prosecco.
Zaliczamy też pierwsze piwko na dworze w tym sezonie!
Jasno jest już prawie całą dobę. Wybieramy się więc na pierwszy kemping w tym roku! Zabieramy namiot, ale też coś czego bym się nie spodziewała… Strój kąpielowy!!! Na pływanie dla mnie za zimno, ale poopalać się jak najbardziej poopalam. Idziemy też na przepiękny spacer, który kończymy na znanej w okolicy Hovdsundet. Plaża usytuowana pomiędzy dwoma skałami, krystalicznie czysta woda i biały piasek. Wygląda jak tropiki, co? Wieczór kończymy deską serów i pysznym winkiem z widokiem na niekończący się zachód słońca.
CZERWIEC
Widać że się zaaklimatyzowałam. W Australii przy 20 stopniach zakładałam sweter i narzekałam, że zimno. Tu jak tylko jest powyżej 15 stopni i słońce wygląda zza chmur, wbijam się w sukienkę/spódnicę, klapki i celebruję lato!
Mimo korony u nas życie płynie jak gdyby nigdy nic (oprócz oczywiście podróży zagranicznych). Coraz bardziej jestem wkręcona w bieganie. Przygotowuję się do półmaratonu w sierpniu, Arek rozpisuje mi plan treningowy, którego się trzymam. Bieganie jest coraz przyjemniejsze (może dlatego, że nie biegam już po śniegu i nie muszę mieć kolców na butach?).
Raz słońce, raz deszcz, ale każdą chwilę próbujemy wykorzystać, nawet na krótkie spacery za miastem.
22 czerwca rozpoczynamy nasz 3 tygodniowy urlop! W związku z ograniczeniami, nadal nie możemy pojechać za granicę, więc decydujemy się na 2 tygodniowy road trip na południe Norwegii, a potem tydzień na Lofotach. Przygotuję dla Was osobny wpis z tego wypadu, a tu zarzucę tylko kilka zdjęć.
Spaliśmy na dziko albo na kempingach. Tylko w Stavanger i Trondheim wynajęliśmy Airbnb. Chodziliśmy po górach, przejechaliśmy przez Drogę Atlantycką, weszliśmy na przepiękną górę Skåla, odwiedziliśmy znane wszystkim Preikestolen i Trolltungę. To był cudowny czas, a całą trasę chętnie bym powtórzyła.
LIPIEC
Och te Lofoty! Zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Te krajobrazy są niepowtarzalne, nigdzie nie znajdziecie tak pięknej kombinacji gór, które jakby wznosiły się prosto z wody i tych uroczych chatek rybackich. Spędziliśmy tu tydzień i wyjechaliśmy z ogromnym niedosytem.
Tutaj pisałam o Plaży Kvalvika i o Henningsvær.
Powrót do rzeczywistości i do pracy był bardzo trudny. To co się działo latem w restauracjach w Bodø przekraczało ludzkie pojęcie. Wielu Norwegów latem wyjeżdża za granicę, do ciepłych krajów, w tym roku tego zrobić nie mogli, więc wychodzili na potęgę. W Bodø również wielu turystów łapie promy na Lofoty, więc wzmożony ruch w mieście był naprawdę odczuwalny.
Jak zawsze w wolne dni próbowałam zwiedzać okolicę.
SIERPIEŃ
Sierpień zaczynamy z przytupem. Nareszcie się przeprowadzamy! Znaleźliśmy malutkie, przytulne mieszkanko w centrum. Urządzamy się powoli, co możemy to kupujemy z drugiej ręki. A co najważniejsze, nareszcie mam przestrzeń, żeby hodować kwiaty!
Drugim ważnym wydarzeniem w sierpniu jest rozpoczęcie studiów! Zaczynamy roczny kurs Norwegian language and society na Uniwersytecie w Bodø (Nord Universitet). Mam duże oczekiwania do co tego kursu, liczę, że znajomość norweskiego pomoże mi znaleźć pracę w zawodzie.
Kolejny krok do dorosłości – kupiliśmy odkurzacz.
W końcu znalazłam też czas na kompleksowe badania. Zrobiłam badania krwi oraz cytologię (tutaj w Norwegii to moja lekarka rodzinna przeprowadziła to badanie). Badajcie się regularnie!
Mamy kilka dni wolnego, bo mieli być u nas moi rodzice. Kupili bilety gdy jeszcze Polska była zielona na norweskiej mapie więc nie obowiązywała kwarantanna, ale wiadomo jak to w koronie – rzeczy zmieniają się zbyt szybko. Tak więc nie przyjechali, ale wykorzystaliśmy wolne na kolejną wizytę na Lofotach. Tym razem już poza sezonem, więc turystów było mało, a kemping, który był w lipcu pełen teraz mieliśmy wyłącznie dla siebie. Mimo, że tylko na jedną noc, to naładowaliśmy baterie i nacieszyliśmy oczy pięknymi widokami (relacje z Lofotów z przepięknymi zdjęciami i filmikami znajdziecie w przypiętych relacjach na moim Instagramie).
Wróciliśmy, poszliśmy na zajęcia, a po zajęciach wykorzystaliśmy kolejny dzień wolny i odwiedziliśmy pobliską wyspę Kjerringøy. Były hamaczki, grzybobranie, ognicho i totalny chill. Arek nawet wskoczył do wody!
WRZESIEŃ
Tęsknota za rodziną i przyjaciółmi zaczyna coraz bardziej doskwierać. Szczególnie gdy są imprezy, na których chciałoby się być! Dobrze, że chociaż są internety!
Staramy się jednak żyć z dnia na dzień i próbujemy nie zamartwiać się rzeczami, na które nie mamy wpływu. Choć to czasami bardzo trudne.
Na koniec września łapię pierwszą w tym sezonie zorzę na niebie!
Jesień zachwyca kolorami, więc jedziemy na Finnkonnakken, górę, z której rozpościera się przepiękny widok na fjordy. Położona jest 518 m n.p.m.
PAŹDZIERNIK
Kolejny urlop, który tym razem my mieliśmy spędzić w Polsce, świętując urodziny mojej mamy. Loty odwołane, więc pakujemy się i jedziemy 2h na południe do małej chatki nad wodą, do Meløy. Norwegia w jesiennych kolorach jest taka piękna!
Październik to również czas naszych urodzin. Ja jakoś mocno je przeżyłam w tym roku, niemożność świętowania z bliskimi, ogromna tęsknota, ciemność, która nadeszła jak zwykle za szybko i sztormy dały mi mocno w kość. Październik był dla mnie w dużej części bardzo trudny. Do tego doszły problemy z plecami i rozkminy o życiu – czy aby na pewno jesteśmy w odpowiednim miejscu? Nigdy nie poznam odpowiedzi na to pytanie, jednak próbuję akceptować to, że na pewno zostaniemy tu jeszcze chwilę.
Wybieramy się na wycieczkę z koleżankami z pracy i pieskami. Wracamy na Hovdsundet, na której byliśmy pod koniec maja. Tym razem jednak plaża jest dużo mniej widoczna przez przypływ. Ale i tak spędziliśmy świetny dzień! Bez pikniku w słoneczku się nie obyło.
Arka urodziny świętowaliśmy z przytupem. Zdmuchiwał świeczki z deserów trzy razy!
LISTOPAD
W listopadzie zaczynam nową pracę, ale timing jest naprawdę słaby, bo w Norwegii zaczyna wzrastać liczba zachorowań na koronę, a rząd apeluje do mieszkańców, aby ograniczyli wyjścia i spotkania towarzyskie. Kończy się to tym, że pracuję mniej, ale że to akurat czas egzaminów, to wykorzystuję ten czas na naukę. Do napisania dwa eseje oraz egzamin z języka norweskiego. Oba zdane na B (w skali A-F gdzie A to ocena najlepsza, F najgorsza).
Bodø świętuje, bo tutejsza drużyna zdobyła Mistrzostwo Norwegii w piłce nożnej! O tym zwycięstwie rozpisywały się nawet polskie media (https://newonce.sport/artykul/bodo-glimt-sensacyjny-mistrz-norwegii)
Łapiemy oddech po egzaminach w ulubiony sposób – jedziemy na spacer po górach. Koniec listopada to już naprawdę ciemności. Jasnawo (czyli szarawo, bo słońce nie wstaje już ponad horyzont) jest przed 2h. Więc trzeba dobrze planować, aby przypadkiem nie zastały nas ciemności na szlaku.
GRUDZIEŃ
Mocno udziela mi się świąteczna atmosfera. W Norwegii w wielu miejscach już pod koniec listopada pojawiają się choinki i pięknie przyozdobione okna i witryny sklepowe. Kupujemy więc choinkę, w oknach wieszamy papierowe gwiazdy ze światełkami w środku. W domu robi się jeszcze przytulniej.
Do Arka dociera przesyłka z długo wyczekiwanym split boardem. Tylko śniegu wciąż brak!
Tak jak pisałam wcześniej, słońce nie wznosi się ponad horyzont, ale to co się wyprawia na niebie w tym miesiącu, to naprawdę magia. Jak tylko nie ma chmur, to niebo przez te 2-3h, kiedy jest światło mieni się po jednej stronie pastelowymi kolorami, po drugiej ognisto pomarańczowymi.
Zapraszamy do nas znajomych na pierogi. Mamy już niezłą wprawę!
Święta, mimo,\ że bardzo miłe, to jednak upływają w atmosferze tęsknoty. Na Wigilię wybieramy się do Gosi, Zdena i ich uroczej córeczki Vivi. Jemy w norweskim stylu, jest Arka zupa rybna, a na danie główne halibut z ziemniaczkami, puree z groszku i bekonem. Oczywiście nie zabrakło makowca! Ale oczywiście z nas gapy, bo wspólnego zdjęcia z Wigilii nie mamy!
Pierwszy Dzień Świąt spędzamy w domu, dzwoniąc do rodziny i przyjaciół. Drugi Dzień Świąt spędzamy już w pracy.
Po zakupie odkurzacza, przyszedł kolejny etap dorosłości. Nasz pierwszy telewizor!
Korzystam z wolnego i wybieram się na pobliską górę Keiservarden. Trafiłam na taki oto księżyc!
Sylwestra i początek Nowego Roku spędzamy w pięknej, zimowej krainie ze znajomymi. Są po raz pierwszy biegówki, śnieg, sauna, dobre jedzonko, dużo rozmów i śmiechu. I tak oto kończymy ten rok!
Uff! Dobrnęłam do końca! Lubię podsumowania, bo pozwalają spojrzeć na wiele spraw z dystansem. W codziennym pośpiechu zapominamy o tym co się wydarzyło, jak dane wydarzenia na nas wpłynęły. Jestem wdzięczna za ten rok, za to że jesteśmy zdrowi i jesteśmy bezpieczni.
Robicie podsumowania? Lubicie przeglądać zdjęcia i wracać wspomnieniami do wydarzeń, podróży, spotkań z ostatnich lat?
Niedawno przygotowałam też książkowe zestawienie z 2020 – przeczytałam 37 książek!