PODSUMOWANIE MIESIĄCA – CZERWIEC I LIPIEC

Widzicie? Czerwiec i lipiec w jednym wpisie. Nie wiem jak to się stało! Czerwiec to dla mnie w chwili obecnej jedna wielka plama. Tyle się wydarzyło, w tak zawrotnym tempie, że jak chciałam zabrać się za podsumowanie to okazało się, że jest końcówka lipca. Więc się wstrzymałam. No i oto jest. Podsumowanie dwóch niezwykle szalonych miesięcy.

CAMBRIDGE – TORUŃ – JURATA – JASTARNIA – TRÓJMIASTO – WARSZAWA

Na początku czerwca pogoda nas troszkę porozpieszczała. Pojawiła się w związku z tym pierwsza nieśmiała opalenizna, pierwsze pikniki i wspólne wypady do parku z butelką schłodzonego wina. Świętowaliśmy urodziny Bogusi, odwiedziliśmy pobliskie i niezwykle urocze St Ives. Zmierzyliśmy się też z egzaminem IELTS i jak się okazuje z tym moim angielskim wcale nie jest tak źle.

Końcówka miesiąca była istnym szaleństwem. Mieliśmy ponad tydzień urlopu, który spędziliśmy w Polsce. Odwiedziliśmy nasz ukochany Toruń, gdzie jak zawsze zjadłam najlepsze schabowe pod słońcem, odwiedziłam starego, dobrego Manekina (bez stania w kolejce – if you know what I mean!), ale także powłóczyliśmy się po mieście i odkryliśmy sporo ciekawych miejscówek. Od Dechy do Dechy to niezwykle oryginalne miejsce, pełne książek, kwiatów i poduch. Przed lokalem znajduje się podest ze świeżą trawą, na której można się po prostu położyć i rozkoszować świeżym sokiem. W restauracji Chleb i Wino zjedliśmy przepyszną pizzę z chorizo i zasmakowaliśmy tagliatelle z polskimi, leśnymi grzybami. Świeże i bardzo dobre jedzenie, piękny wystrój i najmilsza kelnerka, jaką spotkaliśmy od dawien dawna sprawiły, że zapamiętamy to miejsce na długo. Aaaaaa! No prawie zapomniałam! Jedliśmy również kultowe lody u Lenkiewicza i popijaliśmy Somersby spoglądając na panoramę Torunia z drugiego brzegu Wisły. Toruń jak zawsze dał radę. Wyjeżdżałam z rozdartym sercem.

P1170132

Po stolicy pierników nastał czas na Półwysep Helski – kierunek Jurata! Mieliśmy zarezerwowaną przyczepę kempingową w środku lasu. O matko! Tego świeżego powietrza i morskiej bryzy nie da się porównać do niczego innego. Dołączyła do nas znajoma ze swoim czworonogiem. Wino, zachód słońca, brodzenie w lodowatej wodzie. Ten wieczór należałby do tych idealnych, gdyby nie to, że zasiedzieliśmy się i w Juracie pozamykali nam WSZYSTKIE sklepy i knajpy. Jakaś masakra. Poszliśmy spać głodni, dlatego śniadanie dnia następnego musiało być wyjątkowe. Tak trafiliśmy na pięknie urządzoną knajpkę, zaraz przy głównej drodze o uroczej nazwie Bread and Wine. Dawno nie pozwoliłam sobie na taką rozpustę: naleśniki z nutellą i bananem dały czadu… Arek poszedł w nieco zdrowsze klimaty: twarożek z rzodkiewką, sałata z pomidorkami koktajlowymi i przepyszne, chrupiące, świeże pieczywo. Niestety ten sam burmistrz, który zamyka wszystko o 22, nie wydał koncesji na alkohol, więc musiało się obyć bez prosecco.

A potem to już było tylko opalanie… Błogie leżenie, gadanie, plotkowanie i kąpanie w naszym ukochanym, lodowatym Bałtyku. Wieczorem Arek spróbował swoich sił na windsurfingu. Jeśli szukacie sprawdzonej miejscówki do nauki wszelakich sportów wodnych to możecie śmiało uderzać do POLSPORTY. Przemiła obsługa, świetnie wyszkolona kadra i dobry sprzęt. Nie rozczarujecie się.

P1170194 kopia P1170197_Fotor P1170215

P1170159

Następnego dnia trzeba było powoli wracać do Trójmiasta. Zahaczyliśmy o Hel, a potem Jastarnię, w której odkryliśmy niesamowicie smaczną knajpkę. Pasta i Śledź to mała restauracja specjalizująca się w … śledziach! Przepyszne pasty, śledzie, śledziki, rolmopsy, no i tradycyjny polski chleb z chrupiącą skórką. Rzadko sięgam po białe pieczywo, ale nie mogłam się powstrzymać. Tutaj w UK trudno dostać dobre pieczywo. Najczęściej kupuję je w polskim sklepie, ale wiecie, takie już zapakowane, które nigdy nie ma chrupiącej skórki. Do tego piwko z małego, lokalnego browaru o wdzięcznej nazwie Surfer i nic więcej mi nie potrzeba.

Szybka drzemka w aucie, akcja-regeneracja i lecimy! Przecież po to tutaj przyjechaliśmy – Openerze, nadchodzimy! No a wiadomo, Opener równa się niekończące się kolejki, więc zanim doszliśmy na miejsce zdążyliśmy porządnie zgłodnieć. Francuskie frytki i piwo w dłoń, lecimy na Florence, która jak zawsze dała czadu. Wyskakałam się za wszystkie czasy. Muszę przyznać, że po takim czasie wszystkie dni i koncerty zlały mi się w jedno. Jednak najmilej wspominam właśnie Florence, xxanaxx (o matko! Na żywo są jeszcze lepsi. Na pewno jeszcze się wybierzemy na ich koncert, miałam ciary na skórze, a biodra same się kołysały!), Dawid Podsiadło (ach to jego poczucie humoru!), Tame Impala, Flirtini, Rysy…

W międzyczasie staraliśmy się odkrywać uroki Trójmiasta. Anita, czyli Twoja Nietypowa Stylistka, umiliła mi jedno z popołudni. Spędziłyśmy czas rozmawiając o życiu, planach, marzeniach, a także macierzyństwie (bo Anita spodziewa się maleństwa!). Spotkałyśmy się w White Marlin, pięknie usytuowanej restauracji w Sopocie, gdzie z widokiem na morze popijałyśmy zimną lemoniadę i jadłyśmy pyszne ciacho. Czas zleciał zdecydowanie za szybko. Anito, już się nie mogę doczekać kolejnego spotkania!

Odwiedziliśmy też słynne Orłowo, gdzie przytłoczeni ilością plażowiczów uciekaliśmy szybciej niż się pojawiliśmy. Plaża piękna, ale trudno było się nią rozkoszować w takim tłoku…

Mimo, że Openera wspominam miło, to na chwilę obecną stwierdzam, że był to nasz ostatni tak duży festiwal muzyczny. Nie do końca czuję się komfortowo w takim tłoku. Na wszystko trzeba było długo czekać, przez co przegapiliśmy kilka koncertów, na których nam zależało. Poza tym, miałam wrażenie, że  zawyżam średnią wieku… Lans, lans, lans. Nie do końca mój klimat.

Wracaliśmy przez Warszawę, gdzie czekała na nas Marta, którą na pewno znacie z bloga Veganama. Dzięki niej poznaliśmy piękne i zarazem bardzo smaczne miejsce na kulinarnej mapie Warszawy. Zresztą, co ja Wam będę opowiadać – zobaczcie wpis na Veganamie, ale uważajcie – przez te apetyczne zdjęcia można dostać ślinotoku!

Collage_Fotor

Wróciliśmy do Cambridge na kilka dni i już znowu siedzieliśmy w samolocie do Warszawy. Tym razem polecieliśmy do stolicy z misją specjalną. Nie mogę za bardzo mówić o tym głośno, ale kilka dni temu dostaliśmy maila potwierdzającego, że nasz wysiłek nie poszedł na marne i w przyszłym roku spełnimy jedno z naszych większych podróżniczych marzeń. W Wawie spędziliśmy tylko kilkanaście godzin, aby odebrać jeden, bardzo ważny papierek i ruszyliśmy czym prędzej do Berlina. O matko! Byliście w stolicy Niemiec? Ja wróciłam zachwycona i powoli zabieram się za porządkowanie wspomnień i zdjęć, więc niedługo na pewno przeczytacie o tym co zobaczyć w Berlinie w zaledwie 24 godziny.

W drugiej połowie lipca lato postanowiło zaszczycić nas swoją obecnością. 30 stopniowe upały trwały zaledwie kilka dni, ale naładowały mnie niesamowitą energią. Cudownie było opalać się nad rzeką, z Kindelkiem w jednej a zimną Coroną w drugiej ręce. Nareszcie nie jestem bladziochem! Nawet podczas godzinnych przerw na lunch urywałam się z kocykiem nad wodę, aby w pełni wykorzystać słońce.

P1170788 kopia P1170793

Od kilku miesięcy polowałam na kapelusz, w którym będę czuła się swobodnie. Nareszcie udało mi się taki znaleźć na dziale męskim w Zarze. Jak się Wam podoba?

Zwykle latem mamy sporo gości i tak pewnego pięknego weekendu odwiedziła nas Evelina z Vegan Island. Pojechaliśmy do nie tak odległego Hitchin, aby na własne oczy podziwiać rozległe pola lawendy, do tego mogę już spokojnie odhaczyć BBQ dla znajomych i piknik w parku z mojej letniej listy rzeczy do zrobienia. Sierpień szykuje się niezwykle intensywny – będzie sporo gości, no i oczywiście sporo wycieczek!

P1180087 kopia

KULTURA I LITERATURA

Całkiem niedawno obiecałam sobie, że ograniczę liczbę spożywanych kryminałów i zabiorę się za pozycje nieco bardziej ambitne. Takie wiecie, motywujące i inspirujące do działania. No i co? No. Przeczytałam trzy kryminały i pół książki Niskobudżetowy startup Chris’a Guillebeau. Jednym tchem połknęłam dwie części sagi kryminalnej Katarzyny Puzyńskiej: Z jednym wyjątkiem oraz Utopce. Nareszcie sięgnęłam również po Katarzynę Bondę. Bałam się troszkę, dlatego tak zwlekałam, że skoro jest ona na językach dosłownie wszystkich, okaże się przereklamowana. Oj jak bardzo się myliłam! Pochłaniacz dosłownie mnie pochłonął! Niebanalna fabuła, genialnie uknuta intryga. Sam początek historii został osadzony na początku lat 90. XX wieku – jest mafia, narkotyki, zagubiona w nowej rzeczywistości młodzież oraz polskie wybrzeże w tle. No i jak mam nie sięgnąć po kolejną część?!

Przyznam, że kiedy Arek napomknął, że w kinie (w kinie w Cambridge!) leci Pittbul Nowy Początek nie tryskałam zbytnio optymizmem. Jednak to ja zwykle wybieram filmy, więc tym razem musiałam oddać Arkowi możliwość decyzji. No i to kolejne zaskoczenie. Film, na którym płakałam, śmiałam się do rozpuku i z przerażenia zakrywałam oczy. Świetna gra aktorska, przepiękne zdjęcia Warszawy i świetnie napisane dialogi. Wyszłam z kina ze szczęką na ziemi. Dawno żaden film nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Widzieliście?

Wakacje to czas odwyku dla większości serialowiczów. Nowe odcinki wielu popularnych sitcomów pojawią się dopiero pod koniec września. Tak więc postanowiłam wynaleźć sobie nowy serial, którego jeszcze nigdy nie widziałam. Wiecie, dla zabicia wolnego czasu, którego nie mam. Przejrzałam listę polecanych przez Was seriali w komentarzach do wpisu TOP 10 seriali, na które warto zmarnować czas. No i trafiło na Broadchurch. Piękne krajobrazy prosto z Dorset (w tym hrabstwie położone jest Bournemouth, o którym pisałam Wam całkiem niedawno), morderstwo oraz para policjantów, niezbyt pałająca do siebie sympatią. Po trzech odcinkach mam ochotę na więcej.

P1160774 kopia

LETNIE INSPIRACJE

Kocham lato, dlatego ostatnio pojawiło się u mnie sporo letnich treści:

  • 7 rzeczy, które chciałabym zrobić tego lata
  • Piasek – bardzo letni wpis mojego autorstwa na Buzzujemy, a także piękne kadry prosto z Bornemouth
  • przy okazji ustalania planów na lato, postanowiłam popracować nad moim Instagramem, który w ostatnim czasie nieco zaniedbałam – nowe zdjęcie pojawia się codziennie, łapię chwile, chcę uwiecznić to lato w kwadratach
  • jeśli macie ochotę zerknąć na Cambridge w letniej odsłonie to koniecznie zerknijcie na nowy projekt Arka. W cotygodniowym vlogu pojawiają się, nie tylko przygotowania mojego męża do maratonu, ale również nasze piękne miasto. Widok z dachu katedry King’s College, na który mają wstęp tylko nieliczni, piękna trasa biegowa nad rzeką, nasz ulubiony park o 7 nad ranem… To tylko niektóre momenty uchwycone przez Arka!
  • wycieczka na pole lawendowe na długo zostanie w mojej pamięci – sprawdźcie sami, te kolory, zapach, widoki…
  • no a na sam koniec chciałabym Wam przypomnieć o Blogerskim przewodniku po świecie, w którym znane blogerki oprowadzą Was po Warszawie, Wrocławiu, Londynie oraz Barcelonie. Znajdziecie tam mnóstwo podróżniczych, kulinarnych i kulturalnych inspiracji.

Uffff! Dotrwaliście do końca? Trochę Was zbombardowałam moimi wspomnieniami. Obiecuję, że kolejne podsumowania będą się pojawiać na czas, tak abyście byli w stanie przetrawić comiesięczne inspiracje.

Jak Wam mijają letnie miesiące?

PS. Od teraz znajdziecie mnie również na Bloglovin! Follow my blog with Bloglovin