Marzec był dla mnie miesiącem trudnym, pełnym wzlotów i upadków, pożegnań, smutków i radości. Jeśli macie ochotę przeczytać jak mi minął ostatni miesiąc pobytu w Cambridge to zapraszam do lektury.
CAPSULE WARDROBE
Z naszego mieszkania musieliśmy wyprowadzić się już pod koniec lutego, kiedy Arek wyjechał do Polski. Dlatego byłam zdana na jedną walizkę, w której musiałam zmieścić ubrania, buty, kosmetyki na najbliższe półtora miesiąca. I wiecie co? Nie miałam z tym najmniejszego problemu! Moje poprzednie doświadczenia i eksperymenty z capsule wardrobe pomogły mi usystematyzować moją garderobę, dlatego nie miałam trudności z wybraniem konkretnych ubrań, które potem miały tworzyć wygodne stylizacje na co dzień.
Codziennie zapisywałam co nosiłam, znalazłam też pewne zestawy, których nie nosiłam dotychczas i które bardzo polubiłam. Zaszalałam troszkę i kupiłam nową spódnicę, którą ostatnio bardzo często noszę oraz sukienkę z odkrytymi plecami. Białe trampki zostały zastąpione białymi Adidasami Stan Smithami. Jeśli mi się uda, to przygotuję podsumowanie tego czasu z kapsułą i pokażę Wam przykładowe zestawy. Wiecie, muszę przyzwyczajać się do życia na walizkach!
#PROJEKTDZIK
Jeśli jeszcze nie wiecie czym jest projekt dzik to koniecznie zajrzyjcie do poprzednich wpisów, w których opowiadam o swoim powrocie do formy. Na początku marca po raz pierwszy w życiu się zmierzyłam, zawsze sama perspektywa poznania swoich wymiarów (a także dostrzeżenia, iż nie są idealne) przerażała mnie na tyle, że odkładałam to na bliżej nieokreśloną przyszłość. Tym razem postanowiłam, że pragnę zmian na trwałe, dlatego postanowiłam się przemóc i zapisać magiczne cyferki, które przez najbliższe miesiące będą dla mnie punktem odniesienia.
W marcu trenowałam sporo. Spinning, core experience, circuits oraz bieżnia i ćwiczenia na macie dały mi niezłego powera do działania. Efekty były widoczne gołym okiem dopóki nie nastąpił moment, w którym codziennie z kimś się widziałam, żegnałam, wyskakiwałam na drinka czy kolację. Ostatni tydzień niestety nie należał do najlepszych pod względem treningów, ale cóż, takie jest życie – to znak, że teraz muszę zabrać się za ćwiczenia z jeszcze większą determinacją. Dziki się nie poddają!
POŻEGNANIA
Żegnałam się z Cambridge, ze znajomymi, przyjaciółmi, ulubionymi uliczkami, kawiarniami i knajpkami. Moja przyjaciółka pomogła mi przetrwać ten miesiąc. Było sporo babskich wieczorów, plotek, nadrabiania seriali i wspólnego gotowania (tzn. ja gotowałam, ona jadła – lubię taki podział ról, ona chyba też). Zaliczyłyśmy też bardzo fajny koncert w jednej z moich ulubionych kawiarni w Cambridge – Hot Numbers. Jazzowe wydanie znanych utworów z bajek Disneya okazały się świetną okazją do przypomnienia sobie starych czasów. Wieczorem włączyłyśmy sobie nową wersję 'Małego Księcia’, ale zmęczenie wzięło górę i najzwyczajniej w świecie zasnęłam… Ale muszę dokończyć, bo zapowiadała się świetnie!
Cambridge żegnało mnie kwitnącymi żonkilami, kolorowymi krokusami i okwieconymi magnoliami. Mimo ogromnego sentymentu opuszczałam to miasto po prawie 4 latach z uśmiechem na ustach.
Ostatnią niedzielę marca spędziłam w Londynie. Pamiętacie jak pisałam, że chciałabym więcej czasu spędzać sama ze sobą? Ten wypad potraktowałam jako świetny pretekst do randki samej ze sobą. Dzień zaczęłam od śniadania w znanej piekarnio-kawiarni Paul. Migdałowy croissant i zielona herbata pita na zewnątrz w skąpanym słońcu Londynie to był idealny początek dnia.
Potem skierowałam się do The Victoria and Albert Museum, gdzie spędziłam kilka godzin przechadzając się i oglądając bardzo ciekawe wystawy. Szczególnie mnie zachwyciły te przedstawiające historię oraz rozwój mody i designu. Dotarło do mnie, że tam mało wiem o designie i że bardzo chętnie bym przeczytała coś ciekawego na ten temat. Czy znacie jakieś godne polecenia tytuły?
W angielskich muzeach oprócz wystaw bardzo często zachwycają… sklepiki! Można w nich dostać oczopląsu! Pięknie wydane książki, notesy, a także herbatki, ciasteczka, filiżanki w pięknych opakowaniach. Skusiłam się na dziennik, bo chciałabym wreszcie zacząć pisać regularnie, a także prowadzić dzienniczek wdzięczności. Więc kiedy tylko chwyciłam to cudo w dłonie wiedziałam, że to przeznaczenia. Wstążeczka z dziennika wskazywała pejzaż Cambridge. Przypadek? Nie sądzę!
Popołudnie spędziłam już w towarzystwie Agnieszki z I saw pictures i Karoliny i jej chłopaka z bloga Dine-Dash. Wiecie, że Karolina mieszkała w Cambridge? Ale oczywiście poznałyśmy się w Londynie zaraz po jej wyprowadzce z Cambridge. Prosecco, pogaduchy i genialny ramen w Bone Daddies sprawiły, że Londyn będę wspominać jeszcze milej.
Pewnego popołudnia zaskoczył mnie listonosz przynosząc tak pięknie zapakowaną paczuszkę…
A w niej… książkę! Wydawnictwo Znak ostatnio bardzo dba o to, abym miała co czytać. Córka Stalina ląduje na stercie książek do przeczytania, która w ostatnim czasie niebezpiecznie urosła!
A piękne róże na zdjęciu to prezent na Dzień Kobiet od Arka. Pierwszy raz w życiu kurier dostarczył mi kwiaty, a ja ze wzruszenia uroniłam łezkę…
29 marca po raz ostatni poszłam do pracy, która była moją codziennością przez ostatnie dwa lata mojego życia. Zostałam godnie pożegnana kolejną porcją prosecco, najlepszymi frytkami w mieście (Sea Tree!) i jajkami sadzonymi. Mięsożercy mieli jeszcze wolno gotowaną szynkę. Iście po angielsku.
A 30 marca wsiadłam w samolot i po kilku godzinach wylądowałam w Bydgoszczy. I tak właśnie zaczyna się moja przygoda :))
A jak Wam minął marzec? Mam nadzieję, że pierwsze ciepłe dni rozbudziły w Was jeszcze większą chęć do życia. Przesyłam mnóstwo uśmiechu z magicznej Warszawy!