POSTANOWIENIA, CELE I MARZENIA

Na początku zeszłego roku usiadłam i spisałam cele na nowy rok. Spisałam je tutaj na blogu, ale również zapisałam je sobie w notesie. Dzięki podsumowaniom miesiąca, które pojawiają się tutaj cyklicznie na blogu, przynajmniej raz w miesiącu siadam i spisuję zadania, cele, postanowienia a czasami marzenia, nad którymi chciałabym popracować w najbliższym czasie. Wyrobiłam sobie nawyk wracania do tych notatek, wykreślania celów już osiągniętych, dodawania nowych bądź wykreślania rzeczy nieaktualnych.

Ale w sumie to nie o tym dzisiaj.

Zawsze wśród tych bazgrołów pojawia się postanowienie, aby zwiększyć intensywność i regularność treningów. Od kiedy pamiętam jestem na diecie. Odchudzam się, nie jem słodyczy, ograniczam alkohol (znacie to skądś?). I zawsze trwa to zaledwie kilka dni. Zawsze biorę się za siebie od jutra czy od poniedziałku, w zależności co jest dla mnie w danym momencie wygodniejsze. Od lat marzę o zgrabnej sylwetce, zadbanym i sprężystym ciele. I mimo podejmowanych prób ciągle coś idzie nie tak.

Był ponad roczny okres kiedy rzeczywiście regularnie ćwiczyłam. Zaraz po przyjeździe do Wielkiej Brytanii zapisałam się na siłownię i ciężko na niej pracowałam. Chodziłam na poranne zajęcia, ale również wpadałam na siłownię, aby w małej salce włączyć sobie Chodakowską bądź poćwiczyć na bieżni i innych sprzętach, których nazw nawet nie znam. To był czas, w którym z ręką na sercu mogłam powiedzieć, że się sobie podobam. Przy okazji uwielbiałam spędzać czas na siłowni, bo był tam również basen, a pływanie to jedna z moich ulubionych form aktywności fizycznej. Do tego sauna i jacuzzi. Często to właśnie perspektywa poleżenia na saunie motywowała mnie do ciężkiego treningu. Cóż, każda motywacja dobra.

A potem to wszystko wzięło w łeb. Musiałam zrezygnować z tego miejsca, zapisałam się do innego, ale tam już mi się nie podobało, poza tym miałam w tym czasie dwie prace i kurs angielskiego, na którym musiałam spędzać 15 godzin tygodniowo. Wszystko się posypało. W dodatku pracowałam na zmiany, więc późne chodzenie spać i rozregulowany tryb odżywiania sprawił, że po kilku miesiącach mogłam zapomnieć o dawnej formie.

Potem pojawiały się próby powrotu do regularnej aktywności i zdrowego odżywiania. Ale mam wrażenie, że zabrakło z mojej strony zaangażowania. Latem znów wróciłam na siłownię, która znajduje się blisko biura, w którym pracuję rano. Przypomniałam sobie jaką frajdę sprawia mi porządny trening z rana, jak bardzo zmienia mi się nastawienie do świata i do siebie samej. Jednak poranne ćwiczenia na siłowni odbywają się tylko dwa razy w tygodniu. Dla mnie to za mało. Do tego doszło letnie poluźnienie diety i efektów ćwiczeń nie było widać żadnych.

No i przyszedł początek roku. Ostatnio sporo rozmawiałam z Arkiem i Martą (z bloga Veganama) i w sumie podczas ostatniej wspólnej imprezy na YouTube (też tak czasami macie?) oglądaliśmy jakiś teledysk, na którym paradowała półnaga pani i zapytałam siebie samą czy już do końca życia będę okłamywać samą siebie, że w końcu będę fit czy nareszcie zabiorę się za robotę i to po prostu zrobię?

Ta myśl tak mnie uderzyła, że zaczęłam się zastanawiać jak to się dzieje, że sami sobie rzucamy kłody pod nogi? Że czegoś chcemy, o czymś marzymy, a nie robimy nic, aby to osiągnąć. Życie jest zbyt krótkie na ciągłe odkładanie wszystkiego na potem. Nigdy już nie będę tak młoda, nigdy już nie będzie mi tak łatwo zebrać się i wyjść na trening, z wiekiem będzie coraz trudniej, dlatego nie ma na co czekać. Ustaliłam sobie wstępny plan treningowy, dostaję ogromne wsparcie od Arka, obserwuję z jakim zacięciem Marta wraca do formy i czuję przypływ energii jakiego dawno nie miałam.

Wracam do gry.

Ostatnio, biegnąc na bieżni, usłyszałam niesamowicie energetyczny kawałek i nie mogłam postąpić inaczej. Porzuciłam wcześniej ustalony plan bezpiecznego, w miarę wolnego biegu, na rzecz szybkich interwałów. Refren Dust Gold zadziałał na mnie jak płachta na byka. Dostałam niesamowitego kopniaka energii, przywdziałam uśmiech na twarz i zaczęłam się świetnie bawić. A potem naszła mnie myśl, że to właśnie wychodzenie ze swojej strefy komfortu, pokonywanie swoich granic sprawia mi największą satysfakcję. To kiedy ledwo biegłam, ale całą sobą, całym sercem przekraczałam metę podczas mojego pierwszego półmaratonu o czasie, o którym nawet nie śmiałam marzyć. Dlatego w głowie zakiełkowała myśl. Mam plan, na razie tylko w głowie, bo jest bardzo odważny, ale jak to mówią: do odważnych świat należy.

Nie ma czasu do stracenia.

 

Categories ja i mój lifestyle

About

Wciąż szukam swojego miejsca na ziemi. Mieszkałam prawie rok we Włoszech, potem 4 lata w UK w przepięknym Cambridge. Kolejne dwa lata spędziłam w Australii gdzie spełniałam swoje podróżnicze marzenia. Teraz wywiało mnie na mroźną północ Norwegii, gdzie znów odkrywam uroki życia w rytmie slow. Przeżywam ogromną fascynację minimalizmem, ideą slow life, a więc i slow travel. Kocham zieloną herbatę i dobrą książkę. Chętnie opowiem Wam jak zmieniam swoje życie i otaczającą mnie rzeczywistość.