W poprzednich wpisach z serii #projektdzik mogliście śledzić mój progres w powrocie do formy, a także moje przygotowania do biegu ulicznego w moim rodzinnym mieście Jastrzębiu-Zdroju. Dziś opowiem Wam o tym, jak minęły mi ostatnie tygodnie, jak wyglądały moje treningi i czy udało mi się najzwyczajniej w świecie schudnąć.
W ostatnim wpisie poddawałam w wątpliwość czy aby na pewno powinnam nazywać te wpisy powrotem do formy, skoro od przyjazdu do Polski niewiele było czasu w moim życiu na aktywność fizyczną. Bałam się, że po pierwsze nadprogramowe centymetry wrócą do mnie ze zdwojoną siłą, a po drugie, że podczas biegu, który przecież miał być moim celem i trzymać moje treningi w ryzach nie poradzę sobie. Od kiedy jednak poprawił się mój stan zdrowia a przy okazji również pogoda i przeprowadziliśmy się z Pragi w okolice Łazienek, tak wróciła mi ochota na treningi. Nigdy nie miałam piękniejszej okolicy do treningów! Pokochałam poranne przebieżki w Łazienkach z całego serca. Przyjemny cień, wysokie drzewa, hasające wiewiórki, napotykane dość często pawie, a do tego fajna trasa, gdzie mogłam też trenować podbiegi na Agrykoli.
JAK WYGLĄDAŁY MOJE TRENINGI?
Starałam się, aby moje treningi były zróżnicowane. Trenowałam 2-3 razy w tygodniu (choć wiem, że to nadal trochę za mało) i starałam się bardzo różnicować tempo. Raz szłam na 5km w szybkim tempie z ostrym zakończeniem i szybkim podbiegiem, raz biegałam wolno przez 9km. Arek zwracał mi mocno uwagę, żebym zawsze odkręcała tempo na finiszu, więc ostatnie kilkaset metrów, które dzieliły mnie od domu pokonywałam w bardzo szybkim tempie. Jednak wciąż i wciąż czułam barierę, której nie umiałam pokonać. Mam wrażenie, że była ona raczej w mojej głowie niż w moich nogach.
Podczas przygotowań do półmaratonu, który przebiegłam w zeszłym roku, treningi na 5km były dla mnie pestką. Zaledwie krótkim rozbieganiem. Po prawie roku bez biegania miałam wrażenie jakby ten dystans był nie do pokonania. Trudno mi też było wrócić do tempa, które kiedyś było dla mnie rozgrzewką. Więc kiedy nie umiałam przebiec 5km w tempie 5 minut na kilometr strasznie się podłamałam. Nie wierzyłam, że uda mi się przebiec bieg w Jastrzębiu w przyzwoitym tempie.
BIEG KOBIET NA 5+ W JASTRZĘBIU-ZDROJU
Do biegu zachęciła mnie moja mama, która uczestniczyła w tej imprezie rok temu. A że można było stworzyć drużynę matka-córka i przy okazji pobiec w rodzinnym mieście, to nie wahałam się zbyt długo. Przyznam, że sama nie brałam udziału w zbyt wielu biegach ulicznych, ale jeżdżę trochę z Arkiem i tak fajnie zorganizowanej imprezy biegowej jeszcze nie widziałam.
Co wyróżniało ten bieg?
- był to bieg tylko dla kobiet
- pakiety startowe były istną petardą – koszulka, 3 pełnowymiarowe kosmetyki (olejek pod prysznic, peeling do ciała i krem do stóp), maska do stóp, 5 próbek kremów, przyprawy Prymat i mnóstwo talonów ze zniżkami z lokalnych salonów piękności, fryzjerów, cateringu dietetycznego. Jak dla mnie wielki szacun za ogarnięcie tylu fajnych sponsorów
- każda uczestniczka dostała talon na makijaż, fryzurę i manicure, które można było wykonać przed biegiem
- rozgrzewka z Eksplozją tańca czyli lokalną szkołą tańca
- po biegu rozciąganie i joga na trawie
- mnóstwo kategorii, w których przyznawano nagrody
- podczas trwania imprezy można było zostawić dzieci w specjalnej strefie zabaw
- dystans był nietypowy, bo prawie 1200 kobiet musiało pokonać 5,3km
- każda uczestniczka dostała balon, a na starcie musiała wypuścić go z rąk. Niebo się zaróżowiło!
Zdjęcie pochodzi z profilu Jastrzębie Biega na Facebooku
Z tego biegu uczyniono istne święto kobiet, atmosfera była wyjątkowa i chętnie wzięłabym udział w niej po raz kolejny (ale nie wezmę, bo będę się wygrzewać w Australii!).
Jeśli jednak mam być krytyczna to muszę powiedzieć, że bieg pod koniec maja, kiedy temperatury są już dosyć wysokie, przez centrum miasta, po asfalcie, gdzie na trasie nie ma ani centymetra cienia o godzinie 11 to mało rozsądny pomysł. Niestety temperaturę dało się odczuć.

CZY UDAŁO MI SIĘ SPEŁNIĆ CEL DZIKA?
Tak, tak, tak! Mimo tego, że nie do końca nadal w to wierzę udało mi się osiągnąć cel, który sobie założyłam. Dystans 5,3km przebiegłam w czasie 23:49 co dało mi 40. miejsce w klasyfikacji ogólnej. Byłam 7. jastrzębianką, a razem z mamą zajęłyśmy 4. miejsce w kategorii matki i córki przegrywając o zaledwie 1 sekundę! Moja mama dała niezłego czadu i jestem z niej niezwykle dumna, bo wiem jak ciężko trenowała. Brawo mamo!
DIETA I WYMIARY
Wymiary nie zmieniły się od ostatniego mierzenia, co uważam za spory sukces, biorąc pod uwagę to, że dużo trudniej trzymać mi czystą michę, kiedy tak często jemy poza domem. Wyjazdy, spotkania, czas w podróży niestety nie służy gotowaniu i pilnowaniu godzin posiłków. Jednak kiedy już gotuję i jemy w domu, nadal stawiam na smoothies, kasze, gulasze z ciecierzycy czy soczewicy i sałatki.
Muszę też przyznać, że zauważyłam znaczną poprawę, jeśli chodzi o jędrność mojej skóry, zarówno na brzuchu, jak i udach. Nadal nie mam sześciopaku, ale jeszcze wszystko przede mną! Na wagę nie wchodziłam i nie wchodzę. To dla mnie żaden wyznacznik.
I CO DALEJ?
No właśnie, co dalej z projektem dzik? Dzikiem się jest, dzikiem się nie bywa, więc dalej ciśniemy, zmieniamy swoje nawyki i staramy się uczynić z aktywności fizycznej część życia. Przyznaję, że dużo łatwiej mi się mobilizować, kiedy mam przed sobą jakiś cel, więc coś czuję, że trzeba będzie znaleźć jakiś fajny bieg uliczny w Australii.
CO U POZOSTAŁYCH DZIKÓW?
- Wpis Marty o tym czego nauczył ją półmaraton
- Wpis Marty #3
- Wpis Marty #2
- Wpis Marty #1
- Vlog Arka – to że Arek nie publikuje nie oznacza, że nie trenuje. W ciągu 2 ostatnich miesięcy nauczył się pływać, chodził na treningi spinningowe z najlepszymi thriatlonistami w Polsce a także biega. Jego pierwszy thriatlon już 11 czerwca, więc trzymajcie kciuki!
Wyznaczacie sobie jakieś sportowe cele, które są dla Was motywacją do treningów? A może motywujecie się w zupełnie inny sposób?