SAN FRANCISCO – MIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO WEJRZENIA

Nie wiedziałam czego się spodziewać po tym mieście. Za dużo też o nim nie wiedziałam. A okazało się jednym z piękniejszych miast, w jakim kiedykolwiek byłam. Klimat, widoki, jedzenie, atmosfera, kolonialne domki, tramwaje, China Town… Mogę wymieniać i wymieniać, ale chyba po prostu napiszę Wam o wszystkim. Gotowi na kalifornijską przygodę?

DARMOWY PARKING W SAN FRANCISCO -CZYLI O TYM GDZIE (NIE) PARKOWAĆ

W San Francisco mieliśmy gdzie się zatrzymać. Mocno czekaliśmy na pierwszy od tygodnia nocleg w ciepłym łóżku, prysznic i wieczór w towarzystwie dawno niewidzianej znajomej. Prosto z trasy jedziemy jednak do miasta. Robiąc research wyczytałam, że parkingi w mieście są horrendalnie drogie i najlepiej zostawić auto na przedmieściach, na parkingu pod jakimś sklepem i dojechać do miasta autobusem. Cóż, ktoś gdzieś (przyznam, że nie pamiętam, gdzie wyczytałam te porady, ale żałuję, że je znalazłam) podpowiedział, że warto zostawić auto pod Best Buy’em w dzielnicy Mission. Kiedy tylko tam podjechaliśmy i zobaczyliśmy liczbę namiotów bezdomnych rozstawionych na chodnikach byliśmy przerażeni… Wciąż się zastanawiam dlaczego zostawiliśmy tam to auto…

Przebraliśmy się, bo nareszcie termometr wskazywał  temperaturę powyżej 20 stopni, schowaliśmy wszelkie bagaże do bagażnika i nawet odstawiliśmy szopkę wchodząc do sklepu żeby zmylić potencjalnych rabusiów. Tacy z nas spryciarze. Wiecie oglądam i czytam dużo kryminałów więc wiem na czym polega życie.

Jak się potem okazało, Mission to jedna z najgorszych dzielnic w San Francisco. Podobno mieliśmy farta, że jednak nic się nie stało. A bzdury o tym, że parkingi są super drogie szybko zweryfikowaliśmy. Faktem jest, że jeśli zaparkujecie na ogromnym, krytym parkingu niedaleko pierów zapłacicie krocie, ale jeśli stajecie w małych uliczkach w mieście przez pierwsze 2 h parking jest darmowy. Często zobaczycie znaki mówiące NO PARKING, ale jeśli wczytacie się uważniej dowiecie się, że zakaz parkowania obowiązuje tylko i wyłącznie podczas czyszczenia ulicy. A każda ulica czyszczona jest raz w tygodniu, a zakaz obowiązuje danego dnia przez 2-3h, zwykle w godzinach porannych. Polecam więc czytanie ze zrozumieniem. Ani razu nie zapłaciliśmy za parking w San Francisco. Planowaliśmy zwiedzanie tak, aby w danym miejscu stać właśnie ok. 2h, aby następnie przejechać do kolejnego punktu.

Warto pamiętać, że San Francisco to ogromne miasto, a jazda po nim może przyprawić o zawał serca. Dookoła miasta jest kilka mostów, które w godzinach szczytu są mocno zakorkowane. Zresztą podobnie jak sam dojazd do nich. Przejazd przez mosty jest płatny i warto o tym pamiętać. Na jednym moście płaciliśmy gotówką, na drugi się wjeżdżało i opłata powinna zostać pobrana automatycznie. Do nas po kilku miesiącach odezwała się wypożyczalnia z prośbą o przelew na daną kwotę.

Arek jest świetnym kierowcą, ale widziałam jak czasami podnosiło mu się ciśnienie, gdy musiał zmienić pas na drodze prowadzącej do centrum San Francisco. Z tego co pamiętam było tam conajmniej 6 pasów w jedną stronę…

BUBBA GUMP SHRIMP CO. I UCZULENIE NA KREWETKI

Ok, ok, koniec dygresji. Wracajmy do naszego pierwszego wieczoru w tym magicznym mieście. Autobus dowozi nas do Fisherman’s Wharf, gdzie postanawiamy nareszcie coś zjeść. Nasz wybór pada na restaurację Bubba Gump Shrimp Co., która znajduje się na Pierze 39. Pamiętacie Forresta Gumpa? I słynną restaurację serwującą krewetki? To dokładnie to miejsce. Potem okazuje się, że to sieciówka, jednak mieliśmy niezłą frajdę zaglądając do tego kultowego miejsca. Jedyny problem polega na tym, że jestem uczulona na owoce morza, więc zamawiam burgera…

Przechadzamy się jeszcze po molo, chłoniemy świąteczną atmosferę, która obecna jest na każdym kroku. Mnóstwo światełek, choinek, Świętych Mikołajów. Hej, hej! Święta zbliżają się wielkimi krokami.

Wieczór spędzamy na pogaduchach, nadrabianiu zaległości ze znajomą, której nie widzieliśmy prawie 4 lata. Basia opowiada nam o San Francisco i o miejscach, które koniecznie musimy zobaczyć. Robi nam listę miejscówek, które planujemy obejrzeć jutro. Czas do łóżek! No właśnie… Pierwszy raz od kiedy wyruszyliśmy z Las Vegas śpimy w łóżku. A rano czeka nas luksus luksusów i bierzemy gorący prysznic zaraz po przebudzeniu!

CO ZOBACZYĆ W SAN FRANCISCO W JEDEN DZIEŃ?

Czy da się zobaczyć San Francisco w jeden dzień? A no da się. Ale nie chcesz tego robić. To miasto zasługuje na więcej. I Ty zasługujesz na to, aby San Francisco powoli rozkochało Cię w sobie na zabój.

Oto plan na dzisiejszy dzień:

  • Lombard Street
  • Golden Gate
  • Twin Peaks
  • Castro District
  • Haight Street

San Francisco rozpieszcza nas od rana pokazując, że w grudniu może być naprawdę ciepło. Bezchmurne niebo, pełne słońce, a my ani się obejrzeliśmy a siedzieliśmy już w aucie w drodze na Lombard Street.

Lombard Street to podobno najbardziej poskręcana ulica na świecie. Przejażdżka nią to nie lada wyzwanie i cieszę się, że to Arek siedział za kierownicą. Zresztą jako pasażer co chwile miałam wrażenie, że mam zawał serca, a co dopiero gdybym prowadziła. Górki o nachyleniu tak ostrym, że prawie leżałam na siedzeniu, zakręty, wszędobylskie tramwaje… Och! Za to widoki dzięki górkom były niesamowite i na tym próbowałam koncentrować swoją uwagę.

Parkujemy i podchodzimy pod górę zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Na ten sam pomysł wpadły dziesiątki Azjatów, których można tutaj spotkać na każdym kroku. Zwróćcie uwagę, że ludzie tutaj normalnie mieszkają i mają tutaj również garaże…

Z centrum miasta kierujemy się na drugą stronę Golden Gate. Dostaliśmy instrukcje, żeby zaraz za mostem skręcić w lewo i kierować się w kierunku małej latarni morskiej, gdyż z tego punktu roztacza się piękny widok na most i na panoramę miasta. Trochę pobłądziliśmy i wylądowaliśmy w tak pięknym miejscu. Skoro już tu dojechaliśmy to decydujemy się na krótki spacer i wchodzimy na klify, skąd widać pięknie plażę. Na parking zaczęli się zjeżdżać surferzy, więc podejrzewam, że to właśnie te fale ich tu przyciągnęły.

Wracamy na dobrą drogę i docieramy do latarni. Niestety jest ona otwarta tylko w konkretne dni, ale tak czy siak, widok na Golden Gate i San Francisco jest niesamowity. Słońce przygrzewa, a nasze wymarznięte kości powoli zaczynają odczuwać przyjemne ciepełko.

Ruszamy wzdłuż wybrzeża, gdzie co  rusz znajdują się punkty widokowe. Miejsca parkingowe są bardzo ograniczone, ale walka zaczyna się dopiero przy samym Golden Gate. Nie marnujemy czasu, zjeżdżamy po prostu niżej, gdzie parking jest w połowie pusty i po prostu podchodzimy pieszo pod górkę, gdzie można sobie strzelić klasyczne, pamiątkowe zdjęcie z Golden Gate w tle. Siadamy sobie na trawie i po prostu obserwujemy ludzi, miasto, ocean. Nareszcie mamy chwilę żeby zwolnić, żeby zrozumieć, gdzie jesteśmy…

    

Wiemy jednak, że sporo jeszcze atrakcji przed nami, więc niespiesznie wracamy do auta i jedziemy w kierunku Twin Peaks, czyli świetnego punktu widokowego. Kiedy przejeżdżamy przez Golden Gate chmury zaczynają opadać i przy końcu wjeżdżamy w mgłę. Mieliśmy spore szczęście co do widoczności. Czytałam, że Golden Gate lubi płatać figle i cały skryć się za chmurami.

Twin Peaks to dwie góry o wysokości prawie 300 m n.p.m, całkiem niedaleko centrum San Francisco. Widok na calutkie San Francisco gwarantowany. Z daleka można też dostrzec Golden Gate i park, który całkiem niedawno opuściliśmy.

Haight Street to ulica pełna kolorowych graffiti, sklepów vintage, hipsterkich kawiarenek i knajpek. Łapiemy w locie po kawałku genialnej pizzy i wybieramy się na szybkie buszowanie po okolicy. Second handy miażdżą tu system. Poważnie! Ceny są bardzo przystępne, więc jeśli lubicie takie klimaty to koniecznie tutaj zajrzyjcie. Arek sprawił sobie tutaj używanego Kankena za $30.

Te szpilki Christiana Louboutina kosztowały $100 i leżały jak ulał. Do tej pory sobie pluję w brodę, że ich nie kupiłam…

Ale wiecie co? To jeszcze nie koniec atrakcji na dzisiaj! Zostaliśmy zaproszeni na kolację do cioci naszego znajomego z Cambridge. Ich rodzina ma indyjskie korzenie, więc na kolację pierwszy raz w życiu zjadamy domowe indyjskie przysmaki. Moc tych przypraw jest niesamowita! Warto dodać, że ciocia i wujek są dobrze po 60 i nigdy ich wcześniej nie spotkaliśmy. Za to kocham podróże, nigdy nie wiesz co Ci się przytrafi.

Nazajutrz wstajemy, korzystamy z dobrodziejstw łazienki, bierzemy długi gorący prysznic, bo przez następne dwa dni będziemy znów spać w samochodzie. Dziś pogoda jakby zapomniała jak wdzięczni byliśmy wczoraj za odrobinę słońca. Popaduje, niebo zasnuło się chmurami. Żegnamy się z naszymi gospodarzami i kierujemy się znowu do centrum. Wiecie co? Tyle już jesteśmy w Stanach, a nie jedliśmy jeszcze typowego amerykańskiego śniadania. Zamawiam pancake’s z bekonem i syropem klonowym… O mateńko, jedząc rozpływałam się i czułam jak cukier i tłuszcz szaleje mi w krwioobiegu.

Spacerujemy wzdłuż wybrzeża, zaglądamy na molo, podglądamy foki i z daleka podziwiamy Alcatraz. Planowaliśmy też przejechać się kultowym tramwajem, ale mimo deszczu kolejka jest tak długa, że postanawiamy odpuścić.

  

Kierujemy się za to do China Town, gdzie z niedowierzaniem przecieramy oczy spoglądając na cuda jakie tu sprzedają. Suszone ryby i owoce morza, owoce, których nawet nie potrafię nazwać. Zresztą, jestem pewna, że wiecie jak kolorowe i zaskakujące potrafią być China Town.

Przyjrzyjcie się temu znakowi. To właśnie o tym pisałam na początku. ZAKAZ parkowania obowiązuje od 8-10 w pierwszy i trzeci wtorek miesiąca w czasie sprzątania ulicy. Poza tymi godzinami można parkować w tym miejscu przez 2 godziny. W wielu miejscach trzeba za parking płacić, ale wystarczy dobrze się rozejrzeć, bo tych bezpłatnych miejsc parkingowych jest naprawdę dużo. Płatne miejsca parkingowe oznaczone są bardzo dobrze i zwykle przy nich znajdują się parkometry.

Z China Town przenosimy się do nieco spokojniejszej, ale wcale nie mniej kolorowej dzielnicy Castro. To jak widzicie gejowska dzielnica, w której mnóstwo hipsterskich butików, pubów i kawiarni. Jednak jakoś tam dziwnie spokojnie było. Podejrzewam, że nocą to miejsce przybiera zupełnie innego charakteru.

Z Castro jedziemy jeszcze na Height Street, bo tak bardzo spodobał mi się klimat tej dzielnicy, że chciałabym jeszcze się tutaj powałęsać. Kiedy zaczyna się ściemniać ruszamy w drogę… Żal się żegnać z San Francisco, ale wiem, że coś pięknego czeka na nas jutro.


I jak wrażenia? Jak Wam się podobał klimat tego miasta? Marzy Wam się kultowe zdjęcie z Golden Gate?