Tag: co zobaczyć w Australii

FITZROY ISLAND – CO ZOBACZYĆ W OKOLICY CAIRNS?

Fitzroy Island to maleńka wyspa położona zaledwie 45 min drogi promem od Cairns. To piękna rajska wyspa, na której trudno się nudzić. To idealne miejsce do snorklingu czy nurkowania, gdyż rafa znajduje się tuż przy brzegu. Znajdzie się też kilka pięknych tras trekkingowych, a dla osób pragnących spokoju i odpoczynku, kilka pięknych rajskich plaż, na których można po prostu poleniuchować. Oto Fitzroy Island w moim obiektywie. 

Read More

BYRON BAY – CO ZOBACZYĆ?

Mimo przewrotnego tytułu nie powiem Ci co zobaczyć w Byron Bay. Powiem Ci za to co powinieneś/aś przeżyć w Byron Bay, by choć przez chwilę poczuć obezwładniające szczęście.


Byron Bay to nasza pierwsza destynacja położona nad oceanem. Oboje kochamy wodę, plaże, palmy, więc wiemy, że to będzie wyjątkowy czas.

Chcesz przeżyć coś co zapamiętasz do końca życia? Postaw stopę na najdalej na wschód wysuniętym punkcie Australii. Cape Byron Bay Light House to idealny punkt widokowy, z którego z obu stron poobserwujesz wzburzony ocean, ale również śmiało możesz wypatrywać delfinów i wystających z wody płetw wielorybów. Są i beztroscy surferzy łapiący fale.

Wypożycz deskę, piankę i spróbuj swoich sił. Nigdy nie przypuszczałam, że łapanie fal może być tak uzależniające. Mimo, że to był mój pierwszy raz i byłam beznadziejna, chcę więcej.

Przejdź się uliczkami Byron Bay, gdzie na każdym kroku spotkasz sklepy pełne plażowych ubrań, strojów kąpielowych czy desek surfingowych. Trudno to wytłumaczyć, ale klimat tego miasteczka jest bajecznie australijski. Wszyscy są tu wyluzowani, genialnie ubrani, wystrój knajp i restauracji tak mocno oddający morski charakter tego miasta. Mnóstwo tu młodych ludzi, którzy kochają surfing.

Zrób piknik w parku, a potem zabierz jedzenie na plażę. Nie polecam, gdy wieje wiatr, bo chwila moment a poczujesz nieprzyjemne szczękanie pomiędzy zębami.

Zjedz późny obiad w Treehouse on Belongil (pizza jest genialna!). Gra tu genialny DJ, więc uśmiech automatycznie pojawia się na Twojej twarzy. Cicho podśpiewujesz pod nosem stare hity i obserwujesz grupki młodych ludzi, żywcem wyciągniętych stereotypowych australijskich surferów, popijając zimne piwo z browaru znajdującego się w lokalu. A potem przejdź parę kroków i obejrzyj niesamowity zachód słońca.

Wiecie jak magiczne potrafi być niebo w tym mieście? Pierwszy raz widzieliśmy drogę mleczną i niebo tak gęsto usiane gwiazdami. Najpiękniej wygląda oglądane prosto z plaży, gdzie wieczorna bryza sprawia, że musisz mocno otulić się ciepłym swetrem, a szum fal kołysze delikatnie do snu.


Ciekawa jestem jakie wrażenie zrobiło na Was Byron Bay? Mielibyście ochotę poczuć ten niesamowicie australijski klimat na własnej skórze?

 

 

DZIENNIKI Z PODRÓŻY – TYDZIEŃ 13

Oto kolejne dzienniki z podróży. Tym razem o upałach, powrocie do ćwiczeń, London Grammar, wylegiwaniu się na słońcu i grillu. Kolejny piękny tydzień za nami. Gotowi na relację?


DZIEŃ 84 – 20.09.2017

Dziś w pracy tematem przewodnim są moje włosy i brak okularów. Włosy wyprostowałam, a okularów zapomniałam. Moje niesforne włosy trudno ogarnąć, więc zaopatrzyłam się w tanią prostownicę żeby sobie nieco ułatwić życie. Koleżanka z pracy nie poznała mnie w windzie, ale w sumie nie mam nic przeciwko, przecież zgodnie z przesądem oznacza to że będę bogata. W ciągu dnia z 15 osób zapytało mnie co się stało. Uprzedzę Wasze pytania, widziałam bez okularów!

Uzgodniliśmy z Arkiem, że przez najbliższe tygodnie postaramy się podzielić obowiązkami tak, aby nie sterczeć codziennie w kuchni i każdy z nas poświęci jeden dzień na przygotowanie kilku posiłków na nadchodzące dni. Zobaczymy jak się system sprawdzi, ja dziś gotuję mój ulubiony gulasz ze słodkich ziemniaków i masła orzechowego oraz makaron w sosie pomidorowym z brokułowo-soczewicowymi pulpetami. Wszystko wyszło rewelacyjne! Jedzenie dzielę na porcje i pakuję w pojemniki, które zwykle zabieram ze sobą do pracy.

Podczas gotowania towarzyszy mi pierwszy odcinek podcastu Joanny Glogazy o 10 rzeczach, które Joasia chciałaby wiedzieć zanim założyła swój biznes. Cieszę się, że na polskim rynku pojawił się nowy podcast, chętnie będę słuchać.

Po takiej ciężkiej pracy zasiadam w łóżku i próbuję uczyć się co nieco o Lightroomie. Jakoś mi to wszystko opornie idzie…

DZIEŃ 85 – 21.09.2017

W przerwie na lunch idę do pobliskiego centrum handlowego i zaglądam do mojego ulubionego sklepu z herbatą T2, bo dostałam kupon na darmową herbatę do odebrania. Jestem w herbacianym raju! Herbaty zielone, czerwone, zielone, białe… O przeróżnych smakach, aromatach i zapachach. Do tego przepiękne czajniki, filiżanki, zaparzacze…

Zaglądam też do księgarni i oglądam wegańskie książki kucharskie. Mimo, że są pięknie wydane i mam ogromną ochotę sobie jakąś sprawić, to powstrzymuję się, bo wiem, że nie mogę się zagracać. Nacieszyłam oko i uciekłam czym prędzej!

Dziś  w planach wielki powrót do Skalpela, którego przyznam nie robiłam od długiego czasu. Pamiętam jak na Erasmusie we Włoszech, gdy po kilkumiesięcznej rozpuście musiałam przyholować, zabrałam się za siebie i było to moje pierwsze spotkanie z Ewą.

Ufff, to był dobry trening! Wieczorem kręcę się trochę po domu, czytam, piszę, oglądam.

DZIEŃ 86 – 22.09.2017

Piąteczek, kochani! Nie ma że już prawie weekend i zaraz po pracy wskakuję w strój sportowy i odpalam Sekret Chodakowskiej. Wciąż nie czuję ochoty na kardio i mocny wycisk, więc chociaż decyduję się na pilates. Kurcze zapomniałam jakie to fajne uczucie po treningu… Trochę się zaniedbałam w tym względzie, ale jestem na dobrej drodze. Plan jest, trenuję 3 razy w tygodniu plus mam nadzieję niedługo wrócę na jogę w sobotnie poranki.

Dziś znów rozrabiam troszkę w kuchni, piekę bagietki na weekend, (dopracowuję przepis i niedługo będzie na blogu!), robię domowy hummus, tym razem bez koperku, kulam genialne wegańskie rafaello z zaledwie czterech składników. Zajrzyjcie na przepis i nie wahajcie się go użyć! W międzyczasie znajduję chwilę ma manicure, pedicure i powrót do najlepszej książki o Australii jaką czytałam. Teraz mam jednak nieco inną perspektywę, bo tym razem czytam o miejscach, które znam bądź które są na mojej liście miejsc do odwiedzenia. Julia ma niesamowicie lekkie pióro i naprawdę ciężko nie przepaść w jej australijskich opowieściach.

Sprzedać Wam ciekawostkę? Ostatnio sobie rozmawiałam z Arkiem, że w sumie to nie możemy się doczekać długich, letnich wieczorów, późniejszych zachodów słońca i takiego letniego klimatu. Jakoś przypadkiem napotykam na informację, że w Queensland nie zmienia się czasu, przez co nawet latem słońce zachodzi jakoś po 18. Trochę czujemy się oszukani, ale kiedy przychodzą pierwsze naprawdę upalne dni (ponad 35 stopni!) i pot leje się nam nie tylko z czoła stwierdzamy, że w sumie taka mała ochłoda po tej 18 nie jest taka zła. A potem w książce Julii znajduję taką informację:

Nie ma większego znaczenia czy to lato, jesień, czy zima – dni są ewentualnie krótsze, ale o dłuższym śnie i tak nie ma mowy. W Brisbane nikt nie zawraca sobie głowy zmienianiem czasu w zależności od sezonu, ten zawsze jest jeden, co powoduje zresztą wieczne przepychanki. Zwolennicy zmiany czasu krzyczą, że chcą spać, i że zmiana przysłuży się biznesom – w Melbourne i Sydney zegarki bowiem się przestawia. Przeciwnicy zaś stają w obronie… krów, uzasadniając, że mogłyby się pogubić przy dawaniu mleka. To jest autentyczny argument z corocznej debaty, która toczy się przede wszystkim między „miejscowymi” a „przyjezdnymi”, a dzięki temu łatwo poznać, kto jest stąd. Żeby było jasne – ci stąd są przeciw przestawianiu zegarków.Julia Raczko 'Julia jest w Australii'

Ktoś wie jak się mają nasze krowy i co myślą o zmianie czasu?

Arek wraca dziś nieco wcześniej niż w środę i w czwartek (przez co nie widywaliśmy się w ogóle) i przynosi pizzę ze swojego miejsca pracy… No cóż, pizzy się nie odmawia i wciągam kawałek (no może dwa) i oglądamy nowy sezon Kuchennych Rewolucji. Jak zawsze głupich komentarzy nie ma końca, ale po północy oboje padamy ze zmęczenia.

DZIEŃ 87 – 23.09.2017

Wstajemy dziś wyjątkowo bez budzika, wypijamy szybkie smoothie, pożyczamy auto od współlokatora (tego, którego auto jest ubezpieczone i zarejestrowane…) i jedziemy na wielkie zakupy. Tym razem chcemy spróbować innego targu, więc jedziemy na West End. Wybieramy owoce i warzywa, zaopatrujemy się w świeże zioła, przechadzamy bez pośpiechu, słuchamy muzyki na żywo, która towarzyszy nam na każdym kroku. Dlaczego nie ma takich miejsc w Polsce? Poważnie. Owoce i warzywa są tu tanie, stoją food trucki, kawiarnie na kółkach, ale są też stoiska lokalnych sprzedawców ryb i mięsa. Są też ubrania, piękne wiklinowe kosze na zakupy, kosmetyki naturalne, a do tego świetna atmosfera tuż nad rzeką, gdzie ludzie siedzą na trawie i słuchają występów różnych artystów. Idealny sposób na sobotni poranek.

Potem jedziemy szybko do Colsa załatwić pozostałe zakupy, a do domu przyjeżdżamy w porze obiadowej nieźle wygłodzeni. Arek odpala grilla, ja przygotowuję jedzenie i na dole na kanapach chillujemy, pijemy zimne piwko, jemy sałatkę z mango przed chwilą kupionym na targu, przegryzamy kolby słodkiej kukurydzy z grilla. Arek kupił sobie krewetki i kalmary i zajada się świeżymi owocami morza. Temperatura jest dziś kosmiczna i poważnie mam wrażenie zaraz się roztopimy. Odpalamy sobie odcinek serialu, a potem ogarniamy i pędzimy na rowerkach na koncert London Grammar.

Koncert odbywa się zaraz przy rzece, przy niewielkim amfiteatrze, gdzie na trawie tłumy wsłuchują się w zespoły, które występują przed London Grammar. Atmosfera jest rewelacyjna, ludzie poubierani festiwalowo. Siedzimy sobie na trawie wsłuchujemy się w muzykę, odpoczywamy i chłoniemy te chwile.

London Grammar dał niezłego czadu. Poważnie, ta dziewczyna ma głos tak niesamowity, że nie dość że mam ciarki na ciele, to w kilku momentach z emocji poleciały mi łzy. Nie jestem ich jakąś psychofanką, ale to co ona wyprawiała ze swoim głosem przechodziło ludzkie pojęcie.

Wieczór kończymy przejażdżką promem po oblanej światłami miasta rzece. Kocham łódki i to naprawdę fajny sposób na zakończenie tego jakże udanego dnia.

DZIEŃ 88 – 24.09.2017

Rano ogarniam rzeczywistość, robię pranie, chwilę sprzątam, jemy śniadanie na tarasie. Tym razem serwuję tofucznicę z papryką i szpinakiem, a potem łapiemy łódkę i płyniemy na South Bank. Naprawdę trudno mi się zdecydować czy wolę oglądać miasto z punktu widzenia wody w ciągu dnia czy w nocy. Pozwolę sobie delektować się każdą przejażdżką, bez względu na porę dnia.

Dziś temperatura równie wysoka co wczoraj. Udajemy się więc do Queensland Museum (gdzie jest klimatyzacja!), aby chwilę pooglądać tutejsze wystawy. Oglądamy przepiękne zdjęcia kuli ziemskiej i innych planet zrobionych przez NASA, podziwiamy świetne wystawy australijskich zwierząt i tych ze stanu Queensland. Powoli zaczynamy już kojarzyć niektóre zwierzaki i ptaki, próbujemy zapamiętać jak najwięcej nazw. Podziwiamy setki gatunków, które w większości wyglądają tak egzotycznie, że nigdy wcześniej nawet o nich nie słyszeliśmy. W terrarium podziwiamy patyczaki, które nieźle się kamuflują, a także gekony, ale nieco inne niż te, które spotykamy u siebie na tarasie.

Muzeum jest rewelacyjnie przystosowane do potrzeb dzieci. Jest mnóstwo zabaw interaktywnych, ukrytych zagadek, a na ostatnim piętrze podłoga jest podświetlana i znajdują się na niej ruchome iluminacje, a dzieciaki gonią za uciekającymi krabami i innymi morskimi stworzeniami. Naprawdę warte odwiedzenia.

Teraz czas na relaks. Idziemy na South Bank, gdzie planujemy zanurzyć się w przyjemnie chłodnej wodzie, poczuć piasek pod nogami i po prostu się poopalać. Robimy sobie również mały piknik i tym razem zajadamy się sałatką owocową z mango, ananasa i melona. Odświeżająco, zdrowo, kolorowo.

Kiedy wracamy do domu, Arek zabiera się za makaron z bakłażanem, a ja za przyziemne rzeczy czyli pranie, przebranie pościeli i zmywanie. Potem oboje czujemy, że najzwyczajniej na świecie nie chcemy robić nic. Odpalamy sobie więc This is us, jeden z najlepszych seriali jakie widziałam. Poważnie, jest śmiesznie i poważnie, więc na przemian się śmieję i płaczę.

DZIEŃ 89 – 25.09.2017

Dziś jakiś taki dziwny ten dzień. Moja mama ma dziś urodziny (raz jeszcze wszystkiego najpiękniejszego!) i właśnie w takie dni zazwyczaj łapie mnie chandra. Dobrze mi tu gdzie jestem, ale czasami chciałabym móc choć na chwilę teleportować się i spędzić trochę czasu z bliskimi. Cóż, krótki Skype musi mi wystarczyć.

Piszę dla Was kolejny list z Australii i trzęsącymi się rękoma klikam: wyślij. Jakoś strasznie mnie stresuje wysyłanie newslettera… Sama nie wiem dlaczego. Koniecznie dajcie znać czy doleciał do Was list z Australii, a jeśli nie chcecie przegapić kolejnego za dwa tygodnie w poniedziałek to koniecznie zapiszcie się tutaj.

Arek robi domowe chipsy, więc chrupiemy, zaczepiamy Grzesia, naszego gekonowego współlokatora i po prostu sobie gadamy. Kiedy nagle na zegarku wybija 21 na dobranoc oglądamy jeszcze jeden odcinek This is us a ja niepostrzeżenie zasypiam.

DZIEŃ 90 – 26.09.2017

Wtorek mija mi w pracy jakoś tak niepostrzeżenie. Jak zawsze dużo się dzieje, a kiedy jestem w rytmie czas płynie jak szalony. I dobrze! Bo ani się obejrzałam a byłam już w domu. Arek już w pracy, ale kochany zostawił mi obiad. Ale zanim zabiorę się za te dobrocie zabieram się za siebie. Dziś Sekret z Ewką, potem prysznic, peeling z kawy, cynamonu i oliwy z oliwek, maseczka na twarz z aloesu i miodu, a dopiero potem pyszne curry z ananasem, czerwoną papryką i soczewicą z kaszą jaglaną, kolendrą i wiórkami kokosowymi. Tak sobie dogadzamy!

A teraz siedzę i piszę dla Was, a może dla siebie?


Czy trzynasty tydzień był pechowy? W żadnym wypadku. Kolejne wspomnienia i piękne momenty za nami. A jak u Was? Co myślicie o Brisbane? Myślicie, że spodobałoby Wam się tu?