Ostatni dzień w pracy za nami, auto spakowane, przed nami miesiąc w podróży po północy wschodniego wybrzeża Australii. Będzie sporo zatrzymywania, pięknych plaż, krystalicznie czystego oceanu i odpoczynku. Oto nasz road trip z Brisbane do Cairns w rytmie slow.
Jeśli chcielibyście przeczytać relację z tej wyprawy dzień po dniu to odsyłam Was do dzienników z podróży, które pisałam na bieżąco. Znajdziecie tam wiele cennych wskazówek, jak i odczucia co do konkretnych miejsc:
- Dzienniki z podróży tydzień 31 – Noosa Heads, Rainbow Beach, Inskip Point
- Dzienniki z podróży tydzień 32 – Inskip Point, Tin Can Bay Dolphin Centre, Maryborough, Hervey Bay, Seventeen Seventy, Rockhampton, Mackay, Cape Hillborough, Airlie Beach
- Dzienniki z podróży tydzień 33 – Whitehaven Beach, Bowen, Townsville, Magnetic Island, Babinda, Cairns
ROAD TRIP Z BRISBANE DO CAIRNS – CO ZOBACZYĆ?
NOOSA HEADS
Noosa nie potraktowała nas zbyt dobrze, deszcz pokrzyżował nam plany i dopiero ostatniego dnia mieliśmy okazję tak naprawdę przekonać się, jak piękne jest to miejsce. I choć nie zdążyliśmy zobaczyć tego co chcieliśmy, to spacer wzdłuż wybrzeża z Sunshine Beach do Dolphin Point (gdzie jak sama nazwa wskazuje można wypatrywać delfinów) wynagrodził te chwile. Alexandria Bay i Hell’s Gate to dwa punkty, które najbardziej mi się podobały. Podobno na trasie można wypatrzyć koale.
Noosa to bardzo przyjemne miejsce na urlop, ale też na szybki przystanek. Piękne miejsce do uprawiania sportów wodnych. Czuję niedosyt, więc na pewno tam wrócimy w drodze powrotnej.
RAINBOW BEACH I INSKIP POINT
Niestety samo Rainbow Beach totalnie mnie nie zachwyciło. Ale po raz kolejny pogoda płatała figle, było niesamowicie wietrznie, a przypływ skutecznie uniemożliwił nam spacer na plażę, gdzie można zobaczyć kolorowe piaski, od których miejscowość wzięła nazwę. Jeśli będziecie w Rainbow Beach koniecznie zajrzyjcie do Cafe Jilarty, gdzie można wypić świetną kawę, pyszne smoothie i zjeść genialne, lokalne, wegańskie lody.
Za to nocleg na Inskip Point, gdzie spędziliśmy dwie noce, zapamiętam do końca życia. Podróżowaliśmy poza sezonem, więc większość pól świeciła pustkami, a my mogliśmy delektować się takim widokiem. Jest to państwowe pole kempingowe, więc opłata za nocleg za osobę wynosi ok. $6.00. Piękne widoki, gotowanie na świeżym powietrzu z widokiem na ocean, dwa kroki na plażę i genialne zachody słońca to znak, że naprawdę warto spędzić tu chwilę.
Rainbow Beach to idealny punkt wypadowy na Fraser Island (musieliśmy odpuścić, bo w jeepie popsuła się skrzynia biegów umożliwiająca przełączenie na tryb 4 na 4). Prom pływa dosłownie co kilkanaście minut, a koszt to $120 w dwie strony, dodatkowo trzeba wykupić pozwolenie na jazdę po plaży (to kolejne $50). To co widzicie na zdjęciach po drugiej stronie brzegu to właśnie Fraser Island.

TIN CAN BAY DOLPHIN CENTRE
Z Inksip Point do Tin Can Bay to zaledwie 40 minut. Jednak warto wstać wcześnie, aby zdążyć do Dolphin Centre przed 8 rano, bo to właśnie o tej porze codziennie odbywa się karmienie delfinów. Wstęp kosztuje $5.00, a kolejne tyle trzeba zapłacić za jedną rybkę, którą możemy nakarmić delfina. Centrum prowadzone jest przez wolontariuszy, a karmione delfiny żyją na wolności. Wszystko zaczęło się, gdy w latach 50. zraniony delfin pojawił się przy plaży zaraz obok Barnacles Cafe, mieszkańcy zaczęli dokarmiać delfina, który gdy już wyzdrowiał, regularnie wracał do zatoki, gdzie lokalsi chętnie dokarmiali delfina.
Teraz przypływa regularnie 4-5 delfinów, których zgodnie z prawem nie można dotykać. Jak widzicie na zdjęciach nawet wolontariuszki trzymają ręce na brzuchu tak, aby nie dotykać tych uroczych wodnych ssaków. Skubane popisywały się, choć nikt ich nigdy nie trenował. Po karmieniu odpłynęły w swoją stronę.
MARYBOROUGH
Jakie to było dla nas zaskoczenie! Maryborough to miasto z ogromnym bagażem historii (jak na Australię oczywiście) i głębokimi korzeniami industrialnymi. Jest to ośrodek wydobycia węgla kamiennego, złota, a także prężnie działający ośrodek przemysłowy, gdzie np. produkuje się wagony kolejowe dla Queensland Rail.
Spacer po Maryborough to jakby podróż w czasie. Widać tu kolonialne wpływy, a pięknie zachowane budynki z XIX i XX wieku sprawiają jakbyśmy byli w innej epoce. Szczęśliwie trafiliśmy na lokalny market, który odbywa się w każdy czwartek i mieliśmy okazję popodglądać mieszkańców. Zjedliśmy genialnego grillowanego ananasa z karmelem od przemiłej pani, a po spacerze usiedliśmy w wehikule czasu jakim się okazał Central Hotel. My i sama starszyzna miasta, która wyjątkowo chętna była do pogawędek o naszej podróży. Podejrzewam, że do tej pory rozmawiają tam o nas. Wypiliśmy zimne piwo z towarzystwem, kupiliśmy zdrapki (nic nie wygraliśmy) i zatopiliśmy się w atmosferze tego miasta.
Przyjechaliśmy tam bez najmniejszych oczekiwań, a wyjechaliśmy z pięknymi wspomnieniami.
HERVEY BAY
Hervey Bay to urokliwa miejscowość, wzdłuż której ciągną się piękne plaże. Wzdłuż okolicznych plaż wije się deptak, ścieżki rowerowe, place zabaw, a także darmowy park wodny. To idealne miejsce żeby przystanąć, schronić się w cieniu palm i urządzić sobie piknik, bo oczywiście publicznych grillów nie brakuje.
Warto zajrzeć też na Urangan Pier, który był przedłużeniem sieci kolejowej i służył przede wszystkim do transportu ładunków z i na statki. Wyobrażacie sobie, że molo mierzyło ponad kilometr, a dokładnie 1107 metrów? W 1985 roku molo zostało zamknięte a 239 metrów mola zostało zburzonych. Miejscowa ludność się zbuntowała i Urangan Pier został przekazany urzędowi miasta.
Z mola rozpościera się piękny widok na plaże, gdzieniegdzie odważni próbowali swoich sił na windsurfingu, a po wzburzonej tafli wody dryfowały pelikany. Nikogo nie dziwił też fakt, że na molo stało kilku rybaków, próbujących złowić coś na kolację.

SEVENTEEN SEVENTY
Seventeen Seventy albo po prostu 1770 czy Town of 1770 to urokliwe miasteczko, które swoją nazwę wzięło od historycznego zdarzenia, jakim było pojawienie się w okolicy kapitana Cooka. To drugi przystanek tegoż kapitana w Australii, a pierwszy w stanie, który teraz nazywamy Queensland. Jest to również miasto, którego numeryczna nazwa jest najwyższą na świecie.
Czy warto tu zajrzeć? Oj tak!
ROCKHAMPTON
Rockhampton to australijska stolica wołowiny, na każdym kroku można spotkać tu przypominającą o tym fakcie ogromną statuetkę krowy. Przed wjazdem do miasta, a także po wyjeździe z niego pola, na których pasły się krowy ciągnęły się w nieskończoność.
W Rockhampton warto zajrzeć do darmowego ZOO oraz ogrodów botanicznych. Egzotyczna roślinność, kolorowe papugi latające na wolności, kangury, koale, ale także przerażające krokodyle i węże.
CAPE HILLBOROUGH
Cape Hillborough to park narodowy, w którym podczas wschodu i zachodu słońca można spotkać kangury na plaży! Niestety nie mieliśmy jak dojechać tam właśnie o takich porach dnia, więc musieliśmy zadowolić się jedynie piękną, rajską i totalnie bezludną plażą. Choć mam nadzieję, że w drodze na południe zajrzymy tam o wschodzie słońca, aby przywitać kangury na plaży z samego rana.
AIRLIE BEACH
Airlie Beach to punkt wypadowy na Whitsundays Islands, dlatego miasteczko pełne jest turystów i backpackersów. Samo Airlie Beach było urokliwe, znajduje się tu usiany białymi żaglówkami port i basen miejski zaraz nad oceanem.
Zatrzymaliśmy się na polu kempingowym położonym w lesie oddalonym 20 km od Airlie Beach. Od kempingu dzieliło nas zaledwie kilka kilometrów od Cedar Creek Falls. Jednak ze względu na wysokie temperatury i suszę po wodospadzie nie było śladu. Cudownie jednak było się schłodzić w wodzie, która w przeciwieństwie do tej w oceanie czy basenie była orzeźwiająco zimna.
WHITEHAVEN BEACH I WHITSUNDAYS ISLAND
Oto proszę państwa miejsce, które nas rozłożyło na łopatki. Wiedziałam, że będzie pięknie, nie spodziewałam się jednak, że aż tak. Whitehaven Beach to najpiękniejsza plaża jaką w życiu widziałam. Aby się tutaj dostać trzeba wykupić zorganizowaną wycieczkę. Po dopłynięciu do wyspy z grupą poszliśmy na punkt widokowy Hill Inlet, z którego rozpościerał się bajkowy widok na plażę oraz znany wszystkim z pocztówek widok na pozawijane przez silne prądy piaski, które tworzą coś na kształt spirali.
Piasek był niezwykle miękki, woda krystalicznie czysta. Można nawet ze sporej odległości wypatrzeć ogromne płaszczki, których było tu naprawdę sporo. Jednym słowem raj.
W drodze powrotnej mieliśmy przystanek na snorkelling, gdy po raz pierwszy w życiu mogłam podziwiać rafę koralową. Podwodny świat okazał się kolorowy, zaskakujący i wciągający!
BOWEN
Bowen słynie z najlepszych mango w Australii, więc przy wjeździe do miasta postawiono ogromne mango, z którym nie mogliśmy sobie odmówić zdjęcia.
Zatrzymaliśmy się też przy Horseshoe Bay i wspięliśmy się na punkt widokowy Rotary Lookout. Było tam kilka ścieżek spacerowych, z których o różnych porach roku można obserwować żółwie czy delfiny, jednak upał dawał się nam mocno we znaki, więc ruszyliśmy dalej w drogę.
TOWNSVILLE
Przyznam, że Townsville to było dla mnie spore zaskoczenie. Nie miałam co do tego miasta żadnych oczekiwań, a pozostawiło po sobie magiczne wspomnienia. Nie dość, że w maleńkiej galerii sztuki trafiliśmy na wernisaż, gdzie mogliśmy spróbować lokalnego piwa, to podczas pływania kajakami wzdłuż plaż widzieliśmy kilkadziesiąt żółwi, kilka płaszczek, delfina (choć ludzie z brzegu krzyczeli, że to rekin – cóż, chyba nigdy się nie dowiemy co to było) oraz diugonia (wygooglujcie koniecznie!).
MAGNETIC ISLAND
Na Magnetic Island można dostać się promem z Townsville. Można przeprawić się autem bądź wypożyczyć je na miejscu. Podobno transport publiczny pomiędzy najpopularniejszymi punktami na wyspie działa całkiem sprawnie.
My dzień na wyspie zaczęliśmy od spaceru wzdłuż trasy Forts Walk, bo to właśnie tutaj najłatwiej wypatrzeć koale. Podeszłam do tego nieco sceptycznie, bo już nie raz obiecano nam, że zobaczymy te urocze stworzenia w ich naturalnym środowisku i zawsze kończyło się to fiaskiem. Ale nie tym razem! Już po kilku minutach wypatrzyliśmy śpiocha na drzewie! I to małego słodziaka, który nic sobie nie robił z naszego towarzystwa i spał w najlepsze.
Ze szczytu rozpościerają się piękne widoki na wyspę. Trasa jest dosyć krótka i niezbyt trudna, a po drodze spotkaliśmy 5 koali. Następnie wybraliśmy się do Arthur’s Bay ,gdzie próbowaliśmy snorkellingu, ale widoczność była dosyć kiepska. Mimo wszystko, podwodny świat po raz kolejny mnie zauroczył i zamarzyłam o kursie nurkowania.
Na Magnetic Island warto również zajrzeć do Horseshoe Bay (i do lodziarni na genialne gelato!) czy Picnic Bay.
BABINDA
Babinda to już ostatni przystanek przed Cairns. Tak jak pisałam, luty to był naprawdę gorący miesiąc, a na północy o schłodzeniu się w oceanie nie ma mowy z dwóch względów. Po pierwsze, woda często miała nawet 28 stopni, po drugie w tym okresie w wodzie pojawiają się jadowite stingers, a także rekiny i krokodyle, więc kąpać się można tylko w wyznaczonych siatkami punktach. Kiedy więc natknęliśmy się na pięknie położoną rzekę, z krystalicznie czystą i zimną wodą wskoczyliśmy do niej i wychodzić nie chcieliśmy. Cudowne uczucie!
CAIRNS
No i jesteśmy na miejscu! Cairns to urocze miasteczko, z którego można wybrać się na rafę, na wycieczkę do lasu deszczowego czy nad pobliskie wodospady. Ale to będzie już inna opowieść!
Karolina z bloga Moja Australia i świat opisała tę trasę u siebie na blogu. Znajdziecie tam mnóstwo cennych wskazówek, a również kilka innych miejsc, o które warto zahaczyć w drodze z Brisbane do Cairns.
Ufff! Tysiące kilometrów, kilkaset godzin w aucie, kilkadziesiąt odwiedzonych miejsc, milion wspomnień. Kocham życie w drodze, a ten roadtrip zapamiętam na długo. Jak Wam się podobała droga z Brisbane do Cairns?