Maj, który najpierw dał nam ostro w kość niskimi temperaturami, deszczem i wiatrem, a który kończę z pierwszą opalenizną na ramionach. Maj pachnący bzem i konwaliami. Maj spędzony w rozjazdach pomiędzy Śląskiem, Kujawami i Warszawą. Fajny był ten maj.
Dopiero co wyjechałam z Cambridge, dopiero co wylądowałam w Polsce. Dosłownie parę chwil temu, a tu miesiąc zleciał ani się nie obejrzałam. Byłam spragniona spotkań, nowych miejsc, odpoczynku i to właśnie tak minął mi kwiecień. Na walizkach, pomiędzy Warszawą, Śląskiem, Toruniem i Włocławkiem.
Marzec był dla mnie miesiącem trudnym, pełnym wzlotów i upadków, pożegnań, smutków i radości. Jeśli macie ochotę przeczytać jak mi minął ostatni miesiąc pobytu w Cambridge to zapraszam do lektury.
Kiedy myślę o lutym to przychodzi mi do głowy jedno słowo, które średnio nadaje się do publikacji na blogu. Więc ustalmy może, że po prostu byliśmy zajęci i mieliśmy sporo pracy, dobrze?
Początek roku był dla nas niezwykle intensywny. Spędziliśmy go w gronie przyjaciół i rodziny, ciesząc się każdą wspólną chwilą. Nie było czasu na oddech, ale czy to źle?
Koniec grudnia oznacza jedno: koniec roku. Czas na podsumowania. Jednak zanim usiądę, podsumuję i przemyślę to co wydarzyło się w zeszłym roku, zgodnie z blogowym rozkładem jazdy podsumuję grudzień. A że działo się jak zawsze sporo, tym razem na gruncie podróżniczym, przygotujcie się na solidną porcję zdjęć i zapowiedź cyklu, w którym opowiem Wam o naszym road tipie po zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych.