Nigdy nie sądziłam, że na moim blogu powstanie wpis o Włocławku. Kto był pewnie się domyśla o czym mówię. Nie jest to miasto najurodziwsze, najprzyjemniejsze ani najciekawsze. Wielu jednak zgodziłoby się, że jest to miasto najbrzydsze. Cóż, zgadzam się. To skąd ten wpis? A no dałam się namówić na spacer po mieście, odkryłam ciekawe kulinarne miejsca, które spokojnie mogłyby istnieć w Warszawie, zabłądziłam w świetnych ciucholandach, a poza miastem odpoczywałam nad jeziorem, gdzie oprócz śpiewu ptaków, panowała idealna cisza.
Widzicie? Czerwiec i lipiec w jednym wpisie. Nie wiem jak to się stało! Czerwiec to dla mnie w chwili obecnej jedna wielka plama. Tyle się wydarzyło, w tak zawrotnym tempie, że jak chciałam zabrać się za podsumowanie to okazało się, że jest końcówka lipca. Więc się wstrzymałam. No i oto jest. Podsumowanie dwóch niezwykle szalonych miesięcy.
Na początku maja, po kilku ciężkich dniach spędzonych na tańcach i hulańcach do rana, spędziliśmy rewelacyjne 24 godziny w jednym z piękniejszych hoteli, w jakich kiedykolwiek byliśmy. O magicznym miejscu, położonym zaledwie kilkaset metrów od zamku w Ogrodzieńcu, czyli o hotelu Poziom 511 Design Hotel and SPA.
Pierwszy raz mam takie opóźnienie! Maj rozgościł się na całego, a ja jeszcze nie napisałam Wam jak minął mi kwiecień i co istotnego wydarzyło się w tym miesiącu. Już nie przedłużam, przekonajcie się dlaczego cieszę się, że kwiecień się już skończył.